Jego radiowe „Trzy kwadranse jazzu” były dla mnie elementarzem wprowadzającym w gatunek. Miał niezwykły dar przykuwania uwagi i doskonale rozumiał jazz – w sensie szerszym niż tylko muzyczny – jako jeden z pierwszych w Polsce zrozumiał miejsce jazzu w kulturze, że nie jest to prosta „muzyka popularna”, że nawet tam, gdzie jazz proponuje łatwo wpadające do ucha melodie – zawsze są obudowane czymś więcej niż banalną melodyką.
Pamiętam, jak kiedyś opowiadał o znanych tematach „Take Five” i „Blue Rondo à la Turk” Paula Desmonda i Dave’a Brubecka: że ich wyjątkowa struktura rytmiczna jest zbliżona do ludowej muzyki bułgarskiej i że tropów muzycznych stojących za tymi wielkimi jazzowymi przebojami należy szukać w zbiorze „Sześciu Tańców w Rytmach Bułgarskich” Béli Bartóka.
Jan Ptaszyn Wróblewski był dla mojej muzycznej edukacji kimś takim, jak Stanisław Janicki w zakresie edukacji filmowej. Był żywą encyklopedią, człowiekiem wielkiej muzycznej wrażliwości, wspaniałym gawędziarzem – człowiekiem legendą.
Autor foto: Przemysław Jahr / Wikimedia Commons
Zostaw komentarz