Wizjoner. Prawdziwy wizjoner – niestety, ponieważ uciekł się do terroryzmu jego manifest przeszedł nieomal bez echa jako jakaś projekcja psychopaty.
Świat mógłby być zupełnie inny, gdyby ospała i ociężała intelektualnie prawica, zamiast klepać bez końca te swoje paciorki, zastanowiła się nad tekstem Manifestu Unabombera.
Ted Kaczyński wyłożył czarno na białym całościowo współczesną lewicową koncepcję polityczną. Wyłożył ją już 1995 roku – na długo przed tym, kiedy ktokolwiek inny zauważył pierwsze oznaki nadchodzącego wokeizmu.
Niestety – w 2001 roku nastąpił zamach na World Trade Center i cała uwaga prawicy amerykańskiej skupiła się na zwalczaniu arabskiego „szatana”. Przez 20 lat USA walczyły z wiatrakami tracąc kapitał polityczny i wojskowy a amerykańska myśl konserwatywna utknęła na poziomie telekaznodziejów.
W Polsce jest w sumie bardzo podobnie. Pomimo wygranych dwukrotnie wyborów prawica nie była w stanie przeprowadzić zmian systemowych zabezpieczających jej dorobek. Przejęcie władzy przez Opozycję będzie oznaczać zaprzepaszczenie dorobku 8 lat w pół roku. Przez ten czas prawica walczyła z wiatrakami, pozwalając się skutecznie zaszantażować Brukseli i Strasburgowi. Jeśli wybory wygra Opozycja, to po 8 latach rządów prawicy nie zostanie kamień na kamieniu – ani jedna instytucja, ani jeden proces. Będzie wielkim szczęściem, jeśli po ewentualnym dojściu do władzy liberałowie nie rozmontują polskiego programu jądrowego. Naciski ze strony Niemiec będą tutaj ogromne a Donald Tusk jakoś nie umie odmawiać Berlinowi…
Natomiast po programach CPK, Izera, użeglownieniu Odry czy portu w Elblągu nie zostanie kamień na kamieniu, albo ostaną się jakieś nędzne resztki, których jedynym celem będzie ciche przelewanie kasy lokalnym „baronom” Platformy Obywatelskiej.
Nie wiadomo nawet, czy nowy rząd nie zacznie odkręcać konsolidacji Polskiego Koncernu Multienergetycznego. Jak wiadomo, podzieloną na mniejsze kawałki firmę łatwiej sprzedać jakimś „inwestorom” nie zwracając uwagi opinii publicznej. Za parę lat okaże się, że poważna część akcji Orlenu należy do Niemców albo zarejestrowanych na Cyprze firm kapitału rosyjskiego…
O utracie atrybutów suwerenności państwa nawet nie wspomnę…
Wciąż wysokie poparcie społeczne dla takiej Opozycji nie wynika z jakichś katastrofalnych błędów prawicy, ale przede wszystkim ze słabości Chrześcijaństwa, które wyraża dominującą na prawicy antropologię. Narracja konfesyjna wyraża tę „magię” spajającą kulturę Zachodu przez tysiąclecia, magię szczególnie ważną na ziemiach polskich, gdzie zintegrowała wokół siebie dominujący nurt niepodległościowy.
Odzyskanie niepodległości, nawet takie ułomne, jakie zapewniła transformacja ustrojowa 1989 r. spowodowało, że ta więź wyznania i dominującej antropologii utraciła kluczowe ogniwo. Proces społeczny zaczął podążać za głównym nurtem laickiej już od dawna i zorientowanej liberalnie i lewicowo kultury Zachodu, podczas gdy prawica nadal żyła w świecie „janopawłowym” nie rozumiejąc istoty zachodzącego coraz szybciej „odjaniepawlenia” społeczeństwa i przypisując je działaniu jakichś obcych „wrażych sił”.
Tymczasem istotą rzeczy nie jest wcale wpływ „agentury wpływu”, chociaż ta jest jak najbardziej w Polsce aktywna, ale raczej zanik chrześcijańskiego imaginarium, którego nijak nie jest w stanie już podnieść ewangelizacyjna działalność Kościoła.
Chociaż to trudne do wyjaśnienia, to można ten proces zilustrować tak, że np. coraz liczniejsza część społeczeństwa po cichu naśmiewa się z dziwacznych strojów biskupich nie widząc zarazem nic, ale to nic śmiesznego w równie dziwacznych togach sędziów czy akademickich sentatorów. Różnica ta wynika właśnie z tego, że społeczna rola sądownictwa (nawet ułomnego) czy nauki jest powszechnie zrozumiała – systemy te są w pełni zintegrowane z całością „procesu społecznego”, podczas gdy religia jest coraz bardziej „poza” – odstaje, nie mieści się w ramach pojęciowych zsekularyzowanego społeczeństwa, stając się coraz bardziej „dziwacznym kultem” będącym obciążeniem i źródłem wszelkiej patologii. Z takiej perspektywy ubiór duchowieństwa czy specyfika uroczystości religijnych są kompletnie niezrozumiałe. Pojęciowo – katolicyzm, scientologia czy kult szatana stają się właściwie jednym i tym samym: tak samo dziwnym, obcym i nieistotnym zarazem.
Ponieważ prawica nie jest w stanie kontrolować ewolucji doktryny chrześcijańskiej (jej egzegeza dokonuje się w Kościele i Zborze), a zarazem nie jest w stanie zerwać się ze smyczy chrześcijańskiej antropologii i zaproponować jakiejś alternatywy – miota się wściekle, będąc właściwie zdana – w zakresie antropologicznych podstaw kultury – w całości na procesy zewnętrzne, na które nie ma żadnego wpływu.
Efekt jest fatalny, bo nawet jeśli prawicy uda się gdzieś usunąć wyjątkowo szkodliwego lewaka, to na jego miejsce wstawia swojego „katola”, który nie porywa tłumów, nie ma żadnej siły inspirującej a jedynie otacza się ścisłym kręgiem zaufanej koterii, izolując prawicę od bazy społecznej.
Widać to szczególnie wyraźnie na Akademii i w kulturze. Przez bite osiem lat rządów ministra Glińskiego prawicy udało się wytworzyć właściwie tylko jedno wydarzenie artystyczne, które zaistniało szerzej w dyskursie publicznym – chodzi mi o wystawę „Sztuka polityczna” w Centrum Sztuki Współczesnej na Zamku Ujazdowskim w Warszawie. Cała reszta przeszła zasadniczo bez echa, nie wzbudzając żadnego właściwie „fermentu”. Podobnie w świecie akademickim. Pomimo aktywności ministra Czarnka, utworzeniu Akademii Kopernikańskiej czy „Collegium Intermarum” – nie wychodzą stamtąd poruszające publikacje, jakieś koncepcje, które istotnie wpływałyby na toczący się dyskurs społeczny czy polityczny. Jałowość tych wysiłków widać szczególnie w szumnym powołaniu „Kolegium Filozofii i Teologii Szkoły Głównej Mikołaja Kopernika” w maju bieżącego roku. Prędzej wieloryb przejdzie przez ucho igielne niż z tego źródła jedna myśl jakaś głębsza wypłynie. Idea tego przedsięwzięcia zawarta w credo:
„Opierając się na teologicznej koncepcji istnienia, zakładającej, że człowiek musi dążyć, używając swojego intelektu stworzonego na obraz i podobieństwo boskie, do zrozumienia przesłanek, którymi Bóg posłużył się w dziele stwórczym.”
gwarantuje, że gremium to będzie produkować kolejne peany na temat dorobku „Świętego Jana Pawła II Wielkiego” i niewiele więcej.
Mam ogromną nadzieję, że prawica jakimś cudem jednak wygra te wybory, ale jeśli nie wygra, to czeka nas czas mroczny. Rozpad imaginarium chrześcijańskiego jest faktem społecznym w sensie durkheimowskim i trudno z tym dyskutować. Prawica ma wówczas przed sobą trzy drogi:
– „Opcję Benedykta”, czyli przepowiedziane przez Roda Drehera zejście do „katakumb” i działania poza sferą polityki w coraz bardziej izolowanych „ortodoksyjnych” grupach wokółwyznaniowych, niczym w czasach wczesnego chrześcijaństwa.
– Oparcie się o doktrynę faszymu, czyli stanięcie na straży i czynną walkę o „esencję”, czyli jakieś wyobrażone przymioty kultury Zachodu, które wymagają obrony przed wpływem obcym, zewnętrznym.
– Dogłębna reformulacja i odseparowanie politycznych koncepcji prawicy od doktryny chrześcijańskiej tak, aby przywrócić refleksji prawicowej swobodę rozważań antropologicznych prowadzących do wykształcenia koncepcji „prawicy postchrześcijańskiej”.
Prawica albo porzuci Kościół, albo szczeźnie wraz z nim. Ani Czarnek ani nikt inny prawicy tutaj nie uratuje. Następca Franciszka będzie jeszcze bardziej progresywny niż Franciszek. Dobrze, jeśli nie będzie gejem. Jeśli prawica nie chce tego zobaczyć, to jej problem, ale Wisły kijem nie zawrócisz. Mówię tu o megatrendach, które działają w braudelowskich okresach „długiego trwania” – takich procesów nie daje się zatrzymać odgrzewając stare kotlety. Chrześcijańska magia przestała działać i nikt już nie uwierzy ponownie w Świętego Mikołaja. Trzeba się z tym umieć pogodzić. Jedynym sposobem odzyskania wpływu politycznego w sensie dłuższym niż jedna czy dwie kadencje, w sensie strukturalnym, jest umiejętność narzucenia nowego imaginarium.
Gdyby uważniej czytano Manifest Unabombera bylibyśmy w tym procesie dużo bardziej zaawansowani. Tymczasem – prawica wydaje się „zatrzymana w kadrze”, pozostająca w niewoli XIX-wiecznych i wczesno-XX-wiecznych wyobrażeń. Jeśli przegra, to właśnie dlatego, że wyborcy zobaczyli, że pod warstwą politycznego kurzu „król jest nagi”. Co najgorsze – ta wewnętrzna pustka dotyczy nie tylko prawicy w Polsce, ale na całym Zachodzie. Jednym słowem, stało się jasne, że choć prawica ma różne propozycje na „tu i teraz”, to nie ma żadnej jasnej propozycji na dłużej, że jej polityka jest czysto reaktywna a ona sama – zawsze zaskakiwana przez rozwój wydarzeń. Nawet tam, gdzie prawica nominalnie „miała rację” – jak w przypadku kierunku rozwoju sytuacji w Rosji – potrzeba było wojny, żeby uruchomić realny wysiłek obronny. Wcześniej pozostawał on właściwie wyłącznie w zakresie działań ograniczonych, nie mających znaczenia strukturalnego. Dlatego nawet na leżącą całkowicie w granicach możliwości naszego państwa nową fabrykę amunicji będziemy musieli jeszcze wciąż trochę poczekać, bo jej budowa jakoś „wypadła” z wcześniejszych planów.
Podsumowując. Nadchodzące wybory są przełomowe. Wygrana prawicy daje cień szansy na utrzymanie suwerenności i wyjście Polski z „pułapki średniego wzrostu”, chociaż kosztem tego będzie „psucie” państwa – ale jest to koszt konieczny do przeprowadzenia jedyną już dostępną metodą, czyli „kolanem do brzucha” niezbędnych reform strukturalnych wbrew potężnym siłom zewnętrznych i wewnętrznej opozycji.
Jeśli jednak prawica te wybory przegra, to trzeba ją będzie budować od nowa, bo z PiS-u nie zostanie kamień na kamieniu. Otwiera to szansę nowego początku dla jakiejś formacji prawicy niekonfesyjnej lub wprowadzi nas w okres postępującej faszyzacji prawego skrzydła.
Zostaw komentarz