Od 1 października w Polsce ruszył system kaucyjny. Butelka plastikowa, puszka aluminiowa czy szklana butelka po napoju – to już nie tylko odpad, ale i przedmiot z przypisaną wartością. Kaucja, średnio 50 groszy, doliczana do ceny napoju, ma wracać do klienta przy oddaniu pustego opakowania w sklepie. W teorii proste, w praktyce – jak zawsze – diabeł tkwi w szczegółach.
Zwolennicy mówią: nareszcie! Polska wreszcie dołącza do europejskiego standardu. Niemcy, Litwa, Finlandia, Chorwacja – tam systemy kaucyjne działają od lat i poziom recyklingu sięga nawet 90 proc. Butelki wracają, mniej śmieci w lasach, mniej plastiku w rzekach. Polska, która od lat nie potrafiła wypełniać unijnych norm recyklingu, dostaje narzędzie, które może ją w końcu zbliżyć do wymagań Brukseli. Argument ekologiczny jest silny – mniej odpadów, czystsze środowisko, mniej emisji przy produkcji nowych opakowań.
Przeciwnicy widzą to inaczej: to nie ekologia, to fiskalizm i biurokracja. Kaucja doliczana do ceny napoju podnosi koszt życia, a sam system generuje ogromne koszty logistyczne – automaty do zbiórki, magazynowanie, transport. W małych sklepach już słychać narzekania: brak miejsca na worki pełne pustych butelek, brak ludzi do obsługi, brak opłacalności. Drobny handel boi się, że system stanie się kolejną pułapką, w której koszty zostaną przerzucone na przedsiębiorców, a zyski – do wielkich sieci handlowych i operatorów.
Głos ludzi jest jak zwykle mieszany. Jedni cieszą się, że oddadzą butelkę i odzyskają parę złotych, inni narzekają: kto będzie nosił reklamówki pustych butelek? Czy wszystkie sklepy to przyjmą? Co z opakowaniami bez oznaczenia? Czy to nie skończy się tym, że butelka będzie kosztowała więcej, a zwrot będzie fikcją?
Na tym tle rodzi się pytanie fundamentalne: czy Polska wdrożyła rozwiązanie mądrze, czy jak zwykle – na chybcika, byleby spełnić wymogi Brukseli? Eksperci ostrzegają: w Niemczech czy w Skandynawii system działa, bo jest prosty, scentralizowany i szczelny. W Polsce – rozdrobniony, pełen wyjątków i z tysiącem furtek. Niektórzy mówią wprost: zamiast rewolucji ekologicznej będziemy mieli kolejną farsę, w której obywatel dostaje biurokratyczny obowiązek, a państwo kolejny pretekst do kar i opłat.
Jak to się skończy? Są dwa scenariusze. Pierwszy – optymistyczny: system zaskoczy, Polacy przyzwyczają się do zwrotu opakowań, recykling wzrośnie, a Polska przestanie być europejskim śmietnikiem. Drugi – bardziej prawdopodobny: chaos, zniechęcenie, obejścia systemu i frustracja małych sklepów. Wtedy kaucja zamiast być motywatorem stanie się kolejnym podatkiem ukrytym w cenie coli czy piwa. Felietonista ma prawo być sceptyczny. Polacy wielokrotnie słyszeli już o genialnych reformach, które kończyły się biurokratyczną farsą. W tej sprawie ekologia jest słuszna, idea warta wsparcia – ale czy państwo, które nie potrafi zbudować prostego systemu odbioru śmieci, nagle sprawnie ogarnie miliardy butelek i puszek? Obawiam się, że skończy się jak zwykle – zamiast czystych lasów będziemy mieli kolejne śmieci, tyle że już nie pod drzewem, ale w sklepowym magazynie. Co o tym sądzicie?
Zostaw komentarz