Friedrich Merz z dumą ogłasza: „Wszyscy się zgodzili!”. Chodzi o porozumienie handlowe z Mercosur – grupą państw Ameryki Południowej. Problem w tym, że ani Francja, ani Austria, ani kilku innych nie potwierdza. Więc kto tu gra w karty znane tylko sobie? Merz, kanclerz Niemiec, czy Donald Tusk, który już zdążył zapewnić, że wszystko „pod kontrolą”? Jedno jest pewne – ktoś tu mija się z prawdą, a my znów mamy uwierzyć na słowo.
Kiedy kanclerz mówi: „wszyscy za”, a pół Europy przeczy
Kanclerz Merz po unijnym szczycie wystąpił w glorii sukcesu: porozumienie z Mercosur podpisane, sprawa zamknięta, Europa zjednoczona. Szkoda tylko, że w tym samym czasie Emmanuel Macron z Francji i António Costa z Rady UE grzecznie poinformowali: „Nie, żadnej decyzji jeszcze nie podjęliśmy.”
Czyli klasyka unijnego kabaretu – jeden ogłasza sukces, choć reszta jeszcze nie wie, że go odniosła. Albo Merz chciał błysnąć przed kamerami, albo po prostu uznał, że kłamstwo polityczne to dziś waluta twardsza niż euro.
„Ryży volksdeutsch” kontra rzeczywistość
A w Polsce? Nasz Pan Premier z uśmiechem mówi o „bezpiecznych granicach”, „fortecy na 98% szczelnej” i o „Polsce wśród najsilniejszych gospodarek świata”. Wszystko brzmi pięknie – jak za czasów PRL-owskiej propagandy sukcesu.
Bo czyż nie słyszeliśmy już kiedyś, że Polska to potęga? Że „świat się z nami liczy”? Wtedy w Peweksie trzeba było odkładać pół roku, żeby kupić jeansy. Dziś odkładamy pół roku na rachunki. Zmienił się tylko model spodni i szyld partii – mechanizm został ten sam.
„Forteca na 98%”? Kto to policzył?!
Minister spraw wewnętrznych z powagą mówi o „płocie granicznym”, który po rządowych „przeróbkach” stał się „fortecą nie do pokonania”. Brzmi dobrze, zwłaszcza w telewizji. Tylko nikt nie potrafi wyjaśnić, skąd to magiczne 98%.
Czy to procenty z kalkulatora, czy raczej z ankiety wśród partyjnych kolegów? Bo jeśli forteca jest tak mocna jak te unijne „porozumienia”, to lepiej już trzymać paszport przy sobie – na wszelki wypadek.
Polska – potęga z kartonu
„Polska wśród najsilniejszych gospodarek świata!” – grzmią nagłówki, powtarzane z partyjnym zapałem. Brzmi dumnie. Tyle że przeciętny Kowalski, stojąc przy kasie w sklepie, nie widzi tej potęgi w portfelu.
To nie gospodarka – to propaganda. Taki PR w stylu „malowanie trawy na zielono”, żeby lud miał poczucie, że „jest dobrze”. Jak za Gierka: „naród rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej”. Wtedy też rośli – na papierze.
Kłamstwo stało się rutyną
Merz mówi jedno, Macron drugie, Tusk trzecie. A my, obywatele, mamy słuchać i wierzyć, że „oni wiedzą, co robią”. Tylko że kiedy każdy mówi co innego, to ktoś musi kłamać.
Polityka stała się dziś teatrem – z aktorami, którzy myślą, że scenariusz zawsze da się przepisać w trakcie spektaklu. Problem w tym, że publiczność już nie bije brawo. Publiczność zaczyna gwizdać.
Naród nie kupi już bajek o fortecach i potęgach
Lud, który głosował, patrzy dziś na ten cyrk z coraz większym niesmakiem. Bo ile razy można słuchać o „bezpieczeństwie jak nigdy dotąd”, „przyjaźni z Berlinem” i „silnej Polsce”, kiedy na każdym kroku widać, że to tylko słowa?
Jak za komuny – wtedy też mieliśmy „potęgę gospodarczą”, a w sklepach ocet. Dziś mamy „lidera wzrostu”, a w kieszeni – inflację. Historia zatacza koło, tylko hasła inne.
Na koniec: kto tu robi kogo w bambuko?
Może Merz, może Tusk, może obaj. A może cały ten europejski teatr. Ale jedno wiadomo na pewno – kiedy polityk mówi, że wszyscy się zgodzili, to najczęściej nikt niczego jeszcze nie uzgodnił.
I dlatego warto patrzeć im na ręce. Bo gdy politycy zaczynają mówić o „jedności”, „sile” i „fortecach”, to znak, że szykują nową wersję starej bajki – tej, w której zawsze „jest dobrze”, tylko lud jakoś tego nie zauważa.
Autor: Zdzisław Sługocki
Zostaw komentarz