Przed drugą turą coś już wiemy. Można nawet pokusić się o pewne wnioski, choć polityczne rozstrzygnięcie we Francji przyniesie dopiero głosowanie 7 lipca 2024 roku.
Wiadomo już, że ugrupowaniem dominującym okazało się Zgromadzenie Narodowe w aliansie z częścią tradycyjnej prawicy. To zwycięstwo bezprecedensowe i znaczące, aczkolwiek wcale nie musi prowadzić do przejęcia rządów przez ugrupowanie Jordana Bardelli i Marine Le Pen.
Aż 5 punktów procentowych mniej wypracował Nowy Front ludowy. Konotacja wojenna (Front) oddaje charakter koalicji 9 lewicowych formacji (m.in. komunistów, socjalistów i Francji Nieujarzmionej) powstałej by zoptymalizować szanse na powstrzymanie prawicy. Na palcach jednej ręki można policzyć lewicowców, którzy oparli się wojennemu werbunkowi i wystartowali z własnych komitetów, co zresztą znalazło uznanie wyborców. Bitewne nastroje nie są tylko metaforą, skoro podczas jednej z demonstracji pojawił się slogan: „Martwy policjant = jeden głos mniej na Zgromadzenie Narodowe”, co Jean-Luc Mélenchon, szef Francji Nieujarzmionej skwitował zdaniem: „ludzie mają prawo się pośmiać”.
Trzecie miejsce, z 14 punktami straty do lidera, przypadło partii prezydenckiej. Możliwe, że rządzący makroniści zdobędą zaledwie jakieś 70 miejsc na 577 w Parlamencie, więc w niektórych komentarzach pobrzmiewa ton „jaka piękna katastrofa!”
Moim zdaniem Macronowi przegrana się należała, bo na to zapracował, jednak konsekwencje jego upadku będą dalekosiężne i mogą negatywnie dotknąć także nas. Bowiem policzek, jaki Francja wymierzyła swojemu prezydentowi, odciśnie ślad w wielu obszarach, nie tylko nad Sekwaną.
Dam przykład. Rok temu komentując wojnę na Ukrainie Hubert Védrin mówił, że „zbieżność stanowisk Bidena – Macrona – Scholtza inspiruje zaufanie.” Dzisiaj inspiracji musimy szukać gdzie indziej (ale gdzie?) bo poparcie dla kanclerza Scholtza szoruje brzuchem po ziemi; europejski leadership Macrona wyzionął ducha 30 czerwca; a kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych jest starzec u kresu sił. Sztab Joe Bidena usiłować ratować sytuację ogłaszając, że w ciągu tylko dwu dni po debacie Biden otrzymał jakieś 27 milionów dolarów wsparcia, co miało pokazać siłę kandydata. Skutek może być przeciwny. Bo Donald Trump w tym czasie pozyskał ‘zaledwie’ około 8 milionów i pewnie zaraz powie, że demokrata Biden ma super bogatych przyjaciół; wszak 27 milionów nie znajduje się w jajku-niespodziance.
Zachodowi zaczyna brakować punktów stałych i względnie wiarygodnego przywództwa. Zapewne wzrośnie pozycja Ursuli von der Leyen, która wszakże jest tylko produktem pewnego układu sił, biegłą w urzędniczych grach starszą panią, kompletnie pozbawioną charyzmy i zdolności porywania za sobą ludzi.
Wróćmy jeszcze do Francji. Rola prezydenta jest we Francji instytucjonalnie niezwykle ważna, a Emmanuel Macron zrobił wszystko, by jeszcze ją wzmocnić. W zasadzie cała władza skupiła się w Pałacu Elizejskim. Jeśli w Parlamencie nie było większości dla pomysłów prezydenta, ten przeprowadzał swoją koncepcję dekretami. Także rząd musiał być bezwzględnie posłuszny jego woli. To swoiste jedynowładztwo zawiodło. Niechęć do Macrona jest dzisiaj tak powszechna, że niektórzy kandydaci usuwali ze swoich ulotek przedwyborczych jego zdjęcie podejrzewając, że im zaszkodzi. To jest jakaś nauczka dla demokratycznego świata.
Inną lekcją jest kompromitacja zabiegu pomyślanego jako budowa formacji ‘totalnej’ metodą absorpcji idei zarówno prawicy, jak lewicy. To działało kilkanaście miesięcy i właśnie się skończyło wielkim bum. Rzeczywistości nie da się oszukać zabiegami oratorsko-medialnymi. Ludzie mają poglądy i chcą by to uszanować. Dlatego, czy nam się podoba, czy nie, w polityce istnieją lewica i prawica. Oczywiście te partie ewoluują, interpretacje zjawisk są korygowane, lecz wymyślona przez prestidigitatorów pijaru polityczna totalna zupa z gwoździa zostanie w końcu wypluta.
Kolejną lekcją jest porażka metody diabolizowania rywali. To działało, ale już nie działa. Szczególnie widoczne w przypadku Zgromadzenia Narodowego, wręcz obowiązkowo nazywanego ekstremistami i populistami. Okazało się, że 10 milionom Francuzów groźnie brzmiące inwektywy już nie przeszkadzają. Zatem utraciły sens.
Nieco inaczej wygląda sytuacja Nowego Frontu ludowego, ponieważ ta pospiesznie zmajstrowana koalicja grupuje co najmniej 9 formacji politycznych, wśród których znajdziemy niestety przemocowych radykałów, jawnie głoszących chęć zniszczenia systemu. Zresztą Jean-Luc Mélenchon ( w moich oczach postać odrażająca) o trockistowsko-komunistycznych korzeniach, szef partii Francja Nieujarzmiona, zwolennik wystąpienia Francji z NATO, znajdujący słowa zrozumienia dla wojny Putina rzekomo sprowokowanej przez Zachód, grający cynicznie na nienawiści do Izraela, zasłużył na miano ekstremisty. Problem w tym, że stygmatyzowanie jest nieskuteczne. Dopóki we Francji będą istniały grupy zadymiarzy rabujących sklepy i podpalających samochody w imię rewindykowania swych praw, dopóty politycy „rozumiejący ich gniew” będą wybierani. I żadne fuj-określenia tego nie zmienią.
Ps. Założę się, że Marine Le Pen modli się teraz, by jej formacja NIE uzyskała większości absolutnej i nie była zmuszona do rządzenia. W trudnej kohabitacji z rozwścieczonym porażką Macronem rząd by się zużył, a partia straciła rozpęd potrzebny do wybrania Le Pen prezydentem. Znacznie bardziej komfortowe będzie stanie z boku i wzmacnianie swej pozycji krytykowaniem bałaganu do którego doprowadził „establishmentowy Macron”.
Foto: Félix Thiollier – Paryż widziany z Notre Dame.
Autor: Liliana Sonik
Urodzona 30 sierpnia 1954 r. w Krakowie – polska filolog, wychowanka DA Beczka, po śmierci Stanisława Pyjasa założycielka Studenckiego Komitetu Solidarności, publicystka, dziennikarka, publikowała w „Tygodniku Powszechnym”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Polskim”, „Głosie Wielkopolskim”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku”. Pracowała w Radio France Internationale i TVP.
Zostaw komentarz