W tym sezonie na pierwszym froncie mojego straganu ustawiłem stojaki z magnesami. Wisi ich tam bez liku.
Oferuje klientom magnetyczne plakietki z obrazkami tutejszej fauny wodnej i lądowej – z mewami, foczkami i żubrami. Mam magnesy z rybią łuską, uchem od śledzia i bawolim rogiem.
Sprzedaje namagnesowane pamiątki z wyrazami wdzięczności – “Dla kochanych Rodziców” – “Dla najlepszego Taty” – “Dla super Szefa!” – “Dla chętnej Sąsiadki” i “Dla ulubionej Nauczycielki”.
Dla hipochondryków mam magnesy z termometrem, dla katolików z aniołkiem, a dla gnostyków ze znakami Zodiaku. Czyściochów magnetyzuje jantarowym mydełkiem, a alkoholików bursztynową nalewką. Patriotów przyciągam flagą biało-czerwoną, a osoby LGBT kolorami tęczy.
Niestety całkowitą porażkę poniosłem na polu nazw własnych.
Mimo tego, że posiadam magnetyczne tabliczki z wypisanymi na nich nazwami popularnych polskich imion – Antków, Julek, Zosi, itd. Chociaż na stojakach znalazłem miejsce dla modnych w minionym okresie – Brajanków, Angelik i innych zagranicznie brzmiących przydomków, mój towar nie znajduje nabywców. Ponieważ w tym sezonie sprzedają się miana biblijne.
Czy są magnesy z imieniem Aaron? – pytają klienci.
Inni życzą sobie Jonatana, a kolejni Ezechiela.
Odpowiadam wciąż tak samo – Arona nie ma, ale są Brajanek i Zosia.
Lecz ludzie mają w nosie Brajanka i Zosię! Chcą Łazarza i Tobiasza.
Więc kiedy kolejny klient zapytał – czy mam Hioba?
Odpowiedziałem niegrzecznie, że – nie mam Hioba ani Zajoba!
Po czym wyjąłem spod lady jantarową nalewkę i namagnesowałem się na bursztynowo!
Autor: Marek Szarek
Zostaw komentarz