W piątek (14.06.24 r.) przedstawiciele G7 doszli do porozumienia w sprawie wykorzystania zamrożonych rosyjskich aktywów do wyasygnowania 50 mld dolarów pożyczki dla Ukrainy. Czuję z tego powodu podwójną satysfakcję. W końcu zaczyna się spełniać to, o co apelowałem i zabiegałem w dziesiątkach rozmów z zachodnimi przywódcami od 2022 r.
Na razie chodzi co prawda o zabezpieczenie pożyczki dla Ukrainy w wysokości 50 mld dolarów, a to nie to samo co konfiskata. Poza tym trwało to 2 lata, ale jak to się mówi “lepiej późno niż wcale”. W końcu brudne pieniądze Kremla zaczną działać na rzecz jego ofiar.
Biorąc pod uwagę dotychczasowy opór wielu krajów silnie powiązanych z rosyjskim kapitałem oceniam to jako przełomowy moment. Odczytuję to także jako pierwszy poważny ruch po stronie Zachodu na rzecz sukcesu Ukrainy od czasu “koalicji Leopardów” i decyzji o wyposażeniu ukraińskiego lotnictwa w myśliwce F-16.
Obecna sytuacja pokazuje, że warto stawiać odważne pomysły, przekonywać i wywierać presję w sprawach słusznych i ważnych dla Polski. Ta presja powinna trwać, bo o ile Stany Zjednoczone otwarcie wezwały do wykorzystania nie tylko dochodów odsetkowych, ale także samych zamrożonych aktywów, to część europejskich stolic ma wciąż co do tego wątpliwości. A tak się składa, że większość z ok. 300 mld dolarów skropionego krwią kapitału Kremla znajduje się w krajach Unii Europejskiej.
Jak dotąd Unia zdecydowała się wykorzystać jedynie zyski generowane przez te środki. To błąd. Jednak ten błąd można i powinno się naprawić. Przynajmniej częściowo. Kiedy czytam, że Amerykanie zaczęli robić to, o co apelowałem przez 1,5 roku, czuję satysfakcję. Ale zrezygnowałbym nawet z największego poczucia satysfakcji na rzecz tego, by kraje UE poszły tą samą drogą.
To, że Putin nie będzie mógł korzystać z tych pieniędzy do finansowania machiny wojennej i odbudowywania wpływów to jedno. Ale te pieniądze mogłyby przecież zacząć pracować przeciwko agresorom i stać się źródłem finansowania obrony oraz bazą funduszu odbudowy Ukrainy.
Co ostatnia decyzja oznacza dla Ukrainy, Rosji i Europy?
Zacznijmy od tego, że piątkowa decyzja G7 to kolejny z serii sankcyjnych ciosów w zaplecze finansowe Rosji.
Najpierw Kongres USA zdecydował o umożliwieniu konfiskaty rosyjskich aktywów w Ameryce. Następnie amerykański Departament Skarbu wprowadził nowe sankcje, które praktycznie odcięły rosyjskie banki od dostępu do zachodnich walut.
Co na to Rosja? Putin panicznie obawia się tego scenariusza. Możliwość przepadku tych środków oznacza dla niego nie tylko brak pieniędzy na prowadzenie wojny, ale cios w samo serce rosyjskiej gospodarki.
Czy to działa? Wystarczy spojrzeć na to co działo się w zeszłym tygodniu na rosyjskiej giełdzie. Kursy akcji notowanych na rosyjskiej giełdzie błyskawicznie się załamały. Kilkunastoprocentowe spadki w ciągu jednego dnia zmusiły MOEX do zawieszenia części operacji.
Jednak drastyczne spadki czy zawieszenie handlu walutami to początek kłopotów. Będą też inne, długofalowe skutki.
Putin traci argument o przekierowaniu współpracy gospodarczej na wschód, który służył mu do wykpiwania zachodnich sankcji i odwracania się Europy od rosyjskich surowców. Nowe rynki wymagają potężnych inwestycji.
Pod znakiem zapytania stoją nowe duże projekty gazowe Rosji, które miały zrekompensować utratę unijnego rynku. Wpływy ze sprzedaży ropy i gazu odpowiadają za ok. 45 proc. całego budżetu Rosji.
Gazprom – największy gazowy koncern świata i główne narzędzie rosyjskiego wpływu – odnotował w zeszłym roku stratę w wysokości ok. 7 mld dolarów (pierwszą stratę od 25 lat). To efekt uniezależnienia się Europy od dostaw z Rosji.
Jednak opieszałość w sprawie kolejnych sankcji i wykorzystania zamrożonych rosyjskich aktywów dawał i wciąż daje Putinowi czas na szukanie rozwiązań i adaptację. Dlatego uważam, że Unia Europejska powinna odważniej włączyć się w działania, do których w końcu dojrzały USA, tak jak zabiegałem o to wspólnie z przywódcami naszego regionu od dwóch lat.
Prawo nie może służyć tym, którzy je łamią
Pomysł odcięcia Rosji od jej aktywów ulokowanych w wolnym świecie od początku był oczywisty dla koalicji państw, które tak jak my stanowczo domagały się maksymalnych sankcji dla reżimu Putina. Ale nasz rząd już wiosną 2022 r. chciał pójść o krok dalej.
Kiedy namawiałem sojuszników z UE i NATO do konfiskaty i przekazania rosyjskich aktywów na rzecz obrony i odbudowy Ukrainy zależało mi na tym, aby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Z jednej strony byłoby to odcięcie finansowania rosyjskiej machiny wojskowej i znaczące obniżenie “zdolności kredytowej” Kremla. Z drugiej uzyskanie pieniędzy, których Ukraina potrzebuje do finansowania wysiłku obronnego i bieżących wydatków związanych z funkcjonowaniem państwa oraz odbudowę.
Odbyłem w tym celu dziesiątki spotkań i rozmów. Prawie zawsze jako przeszkodę wskazywano względy prawne.
Jak to określiła ostatnio szefowa EBC cytowana przez „Financial Times”, konfiskata i wykorzystanie rosyjskich aktywów oznaczałyby: „złamanie porządku międzynarodowego, który chcemy chronić i który chcielibyśmy, by Rosja szanowała”.
Jednak, o ile konfiskata aktywów państwa trzeciego nie jest rzeczą „codzienną”, to nie jest też bezprecedensową (podobnie postąpiono już w stosunku do Iraku po inwazji tego kraju na Kuwejt). Na pewno nie oznacza zaś, że w tych wyjątkowych okolicznościach nie byłaby sprawą słuszną.
Konfiskata rosyjskich aktywów to kwestia sprawiedliwości i odpowiedzialności za to, co zbrodnicze państwo Putina robi na Ukrainie nawet nie od 2022, ale od 2014 r.
Przełom już nastąpił. Jeśli jednak w tej wojnie ma zwyciężyć wolność, pokój i dobro, jeśli w tej wojnie ma zwyciężyć Zachód, konfiskata nie może pozostać incydentem, ale stać się żelazną regułą.
Zapraszam na mój profil na LinkedIn (link do profilu i artykułów tutaj), gdzie znajdziecie ten artykuł i inne treści o tematyce biznesowej i gospodarczej.
Fot. Facebook / Mateusz Morawiecki
Autor: Mateusz Morawiecki
Polski menedżer, bankowiec i polityk. Prezes Rady Ministrów w latach 2017-2023. Poseł na Sejm RP, wiceprezes PiS.
Zostaw komentarz