Sytuacja na Morzu Czerwonym pokazuje czarno na białym jak mają się mocarstwowe aspiracje liderów UE do realnych możliwości:

Niemiecka fregata „Hesja” opuściła Morze Czerwone a Niemcy wyślą tam kolejny okręt dopiero w sierpniu. Na miejscu pozostały zatem jedynie trzy europejskie fregaty – francuska, włoska i grecka, gdyż dwie pozostałe, które miały wejść do akcji – belgijska i duńska – nie weszły, bo mają awarię systemów uzbrojenia. Co więcej, europejskie okręty nie uzyskały od swoich rządów na niszczenie jemeńskich celów wojskowych na lądzie o de facto ich obecność na Morzu Czerwonym ogranicza się właśnie do obecności.

Cały wysiłek wojenny spadł zatem na USA i Wielką Brytanię, podczas gdy wsparcie ze strony sił UE pozostaje właściwie czysto symboliczne.

Realia zatem są takie, że wszystkie europejskie statki handlowe grzecznie okrążają Afrykę, a statki chińskie i rosyjskie płynnie przepływają przez Kanał Sueski.

Przypominam dodatkowo, że zwycięstwo wspieranych przez Iran jemeńskich Houties, którego skutkiem jest obecna sytuacja na Morzu Czerwonym, było w znacznym stopniu osiągnięte dzięki ograniczeniu pomocy amerykańskiej dla poprzedniego rządu w Sanie. Pomoc tę ograniczono w 2021 r. m.in. z powodu silnego nacisku grup prawnoczłowieczych na administrację Bidena. Dziś te same grupy protestują przeciwko amerykańskim atakom prowadzonym z okrętów na Morzu Czerwonym skierowanym na pozycje jemeńskich wyrzutni rakietowych. Zaprzestania tych ataków domagają się m.in. propalestyńskie grupy studenckie okupujące klika wiodących amerykańskich uczelni. Z hasłami „Stop bombimg Gaza! Stop bombing Yemen” szli niedawno lewicowi protestanci ulicami Londynu i innych wielkich miast Europy.

Czytaj więcej.

Fot. Pixabay.com