Mam coraz mocniejsze odczucie, że wszystkie te koncepcje, mające nas uszczęśliwić, tworzy kilka zupełnie nie komunikujących się ze sobą grup. Stąd ciągłe niespójności.

Mężczyzna nie powinien wypowiadać się w sprawie życia kobiety („mój brzuch, moja sprawa”), ale płeć jest płynna.

Samochody elektryczne to przyszłość, ale ceny prądu szybują w górę.
Fotowoltaika i pompy ciepła są tańsze, ale musisz do nich dopłacać.

Itd, itp.

W rzeczywistości to nic innego, jak klasyczna technika terroru, stosowana w ZSRR. Obywatel nigdy nie wiedział, co jest po linii i na bazie, więc czytał rano gazetę, żeby mniej więcej się zorientować, za co go tego dnia awansują, a za co posadzą.

Tutaj mamy dokładnie ten sam mechanizm. Jego częścią jest tworzenie mitu bezalternatywności UE jako bezpiecznej przyszłości Polski (w PRL było to samo: jak nie podległość pod ZSRR, to podbój przez rewizjonistyczne Niemcy – teraz tylko odwrócono bieguny, jak nie podległość pod Berlin poprzez Brukselę, to podbój przez Rosję). To, że gwarantem bezpieczeństwa Polski jest NATO, a UE nie ma żadnych (ŻADNYCH) środków ku temu, żeby cokolwiek gwarantować, to już eurofanatykom umyka.

I najlepsze, że na te slogany łapią się ludzie całkiem nieźle wykształceni, i przekonani o swojej wielkiej mądrości.

Autor: Skipper

Obraz Lee Rosario z Pixabay