– A ten, co o uniwersytecie wciąż pisze, zdradzając różnego typu sytuacje, które nie powinny mieć miejsca, to wasz pracownik jest?

– Ja bym go pracownikiem nie nazwała – odpowiedziała pani z ochrony. – Zawsze spóźniony, pogubiony, nieco wczorajszy, pyta do jakiej sali wykładowej ma iść i na jaki temat mówić. Podobno jednak mówi z sensem, tylko musi zaskoczyć, zatrybić – jak mawia młodzież.

– Czyli on poza pisaniem o uniwersytecie coś jednak wykłada? – zapytał lokalny dziennikarz.

– Wykłada i to przez 12 godzin. Ale robi dużo przerw, zwłaszcza wtedy jak nie ma nic do powiedzenia. A że z reguły nie ma, to przerwy się wydłużają. Wtedy to studenciaki zatapiają się w swoich smartfonach i jest spokój. Nikt od nikogo nie wymaga. Nastaje błoga przerwa w czasie.

– Ale potem jakoś wraca na salę wykładową i coś mówi do studentów? – zapytał dociekliwie dziennikarz.

– Owszem, wraca i dziękuje wszystkim za uwagę na nim niezogniskowaną. Tylko na filmie, który wyświetlił lub na tiktoku, którego nie udostępnił, ale zrobili to we własnym zakresie sami studenci.

– To jaki jest sens zatrudniania wykładowców? – zapytał miejscowy dziennikarz.

– Oni są tacy dziwni, jak dinozaury – powiedziała jasnowłosa Julia z III roku, tuż przed obroną pracy licencjackiej. – Warto ich przechować dla naszych dzieci, o ile będziemy je miały. Żeby zobaczyły jak się kiedyś studiowało.

– Owszem, wtrąciłem się. Jeszcze kiedyś będziecie o nas marzyć. O nas, którzy jako ostatni myśleli o was podmiotowo.

– To prawda, powiedziała piękna Julia.