Jak Państwo wiedzą, mam wolny zawód, zaś moja żona pracuje w ministerstwie.

Okazuje się, że praca w takim ministerstwie naraża na mnóstwo nieprzyjemnych rzeczy, zwłaszcza jeżeli kto ma jakiekolwiek ambicje.

Czasem więc widać po mojej żonie, że miała tzw. ciężki dzień. Po mnie – prawie nigdy. Praca adwokata/radcy prawnego jest o wiele mniej stresująca (oczywiście w porównaniu do urzędniczej, bo tam donosy, intrygi itp.), za to nie mniej ciekawa niż dyplomaty.

Dzieci to widzą. I wyciągają wnioski.

Ja: dzieciaki, bierzcie się do nauki.

One: tato, daj spokój, ciągle do tej nauki….

Ja: ale widzicie, że jak się będziecie uczyć..

i tu przerywa mi Liwia:

To będę jakąś urzedaską z psychopatycznymi debilami, którzy będą mi wydawać jakieś idiotyczne polecenia i będę ciągle zestresowana…

Tu przerywa jej Wiktor: a Ty! Byłeś głąbem w szkole (no właśnie! – popiera go Liwia; cóż – do pewnego stopnia to prawda, gdzieś tak do 7 klasy podstawówki nauka mi nie szła) i masz spokój! Także nie gadaj głupot, że nauka jest ważna. Jak się nie będę uczyć, to zostanę adwokatem!

Liwia tylko przytakiwała.

Nie mogąc wejść w spór z tak klarownie wyłożonymi racjami, wyszedłem do łazienki, gdzie patrząc się sobie w oczy, bardzo nerwowo myłem zęby przed snem….