Tak było i w Bieszczadach — wojna i ideologia odarły ludzi z człowieczeństwa. To, co wydarzyło się w Terce, od lat podlega różnym interpretacjom i bywa wykorzystywane do wybielania zbrodni popełnianych przez sotnie UPA. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło „zbrodnia w Terce”, by zostać zalanym falą artykułów, w których trudno doszukać się, kto naprawdę doprowadził do tragedii tej miejscowości. Manipulując faktami, pomija się prawdziwych sprawców i ich motywy. Terka — malowniczo położona bieszczadzka wieś, dziś w sezonie tętniąca życiem — kryje w sobie dramatyczną przeszłość.
Co wydarzyło się tu w lipcu 1946 roku. W sieci krąży wiele relacji mówiących o „mordzie dokonanym na mieszkańcach Terki przez Wojsko Polskie”, ale wiele z tych opisów ma charakter jednostronny i pominął istotne fakty, które zmieniają pełny obraz zdarzeń. Aby rzetelnie poznać historię tej tragedii, trzeba cofnąć się w czasie — sięgnąć po kontekst przedwojenny, relacje międzysąsiedzkie, działalność oddziałów oraz mechanizmy represji i odwetu, które zrodziły dramatyczne decyzje i akty przemocy.
Dopiero w takim szerszym ujęciu można rzetelnie ocenić przyczyny i skutki lipcowych wydarzeń w Terce. Relacje między Polakami a Rusinami w Terce przez długi czas układały się poprawnie. W 1911 roku wspólnymi siłami wybudowano we wsi cerkiew. Napięcia pojawiły się dopiero po objęciu parafii przez ks. Józefa Kecuna, który zaczął rozbudzać ukraińską świadomość narodową. To on zabronił Polakom korzystania z cerkwi i odmówił pochówku jednej z mieszkanek.
W 1937 roku probostwo objął ks. Lew Salwycki. Doprowadził do jeszcze większego zaognienia stosunków między mieszkańcami wsi. W 1944 roku sotnie UPA przystąpiły do czystek etnicznych w Bieszczadach – polała się krew, płonęły domy. W odpowiedzi powstawały polskie oddziały samoobrony. Dowódcą jednego z nich został Józef Pawłusiewicz (warto sięgnąć do jego wspomnień zawartych w książce Na dnie jeziora). Do oddziału z Terki wstąpili m.in. Franciszek Gankiewicz i jego syn Władek.
W tym samym czasie bojówki OUN–UPA często stacjonowały w Terce, pobierając od mieszkańców stały kontyngent żywności. 1 lipca 1946 roku w Wołkowyi zakwaterowano 36 Komendę Oddziału WOP pod dowództwem kpt. Stanisława Dudy. Jego zastępcą był kpt. Lucjan Zubert. Większość żołnierzy pochodziła z Kresów Wschodnich – wielu straciło tam rodziny w czasie „Rzezi Wołyńskiej”. 5 maja 1946 roku podjęto pierwszą próbę wysiedlenia mieszkańców Terki. Akcja zakończyła się fiaskiem – osoby przeznaczone do wyjazdu ukryły się w lasach, a w domach pozostali jedynie niedołężni starcy. Kilka tygodni później, 5 lipca, sotnia UPA uprowadziła pięciu mieszkańców Terki: Jana Gankiewicza, Michała Łoszyicę, Jerzego Łoszyicę, Iwana Drozda i Dimitra Mastylaka.
Czterech z nich figurowało w dokumentach SB OUN jako donosiciele i zdrajcy. Warto dodać, że rodzina Łoszyiców miała skomplikowaną sytuację narodowościową. Michał i jego syn Jurko figurowali jako Polacy, reszta rodziny jako Ukraińcy. Hryhorij (Hryć) Łoszyica, urodzony w 1928 roku, ochrzczony w obrządku wschodnim, był uznawany za Ukraińca. Świadkowie zeznali, że w czasie wojny kolaborował z Niemcami.
Po wojnie pracował dorywczo w milicji w Lesku, następnie wstąpił do PZPR, a od końca maja 1946 roku służył w oddziale WOP w Wołkowyi. Hryć Łoszyica został wykorzystany jako informator przeciw ukraińskiemu podziemiu. Gdy UPA porwała jego ojca i brata, próbował ratować ich życie. To on nakłaniał dowództwo WOP do wzięcia zakładników z Terki. Przez dwa dni kpt. Duda nie podejmował żadnych kroków.
Gdy został wezwany do Przemyśla, dowództwo przejął kpt. Zubert. Jak niespełna 18-letni chłopiec – Hryć Łoszyica – zdołał przekonać do akcji oficera Wojska Polskiego, pozostaje tajemnicą. Być może wpływ na to miał nocny atak sotni na posterunek WOP w nocy z 5 na 6 lipca. Zubert wyznaczył 30 żołnierzy do przeprowadzenia operacji. W nocy wojsko otoczyło wieś. Hryć, ubrany w polski mundur, wybrał zakładników – byli to ludzie, którzy w większości mieli powiązania z UPA oraz ich rodziny. W sumie z Terki wyprowadzono 43 osoby. Żołnierze eskortowali ich niechętnie, wręcz sabotując rozkazy. W trakcie marszu uciekła około 1/4 zakładników.
7 lipca WOP wystosował list do UPA, żądając uwolnienia porwanych. Odpowiedź przyszła szybko. Ciała Jana Gankiewicza i Michała Łoszyicy, potwornie okaleczone, zawisły na drzewach w centrum wsi. Na zwłokach zawieszono kartki z napisem: „Za zdradę Ukrainy”. Następnego dnia wiadomość dotarła do Wołkowyi. Zapadła decyzja o rozstrzelaniu zakładników. 8 lipca sznur ludzi poprowadzono w stronę domu Michała Drozda. Hryć Łoszyica przez cały czas podżegał do egzekucji. Do wykonania wyroku zgłosiło się dwóch żołnierzy – obaj stracili swoje rodziny na Wołyniu z rąk UPA. Otworzyli ogień do zakładników, wrzucili granaty do środka, a następnie podpalili chałupę. Wasyl Soniak był jedynym ocalałym – zdołał uciec z płonącego domu.
Następnego dnia do Terki przybył starosta leski, Tadeusz Pawłusiewicz, dawny członek samoobrony. Złożył skargę do wojewody rzeszowskiego na żołnierzy WOP, którzy dopuścili się zbrodni. 9 lipca miejscowi Polacy dostali rozkaz pochowania ciał. Ofiary spoczęły we wspólnej mogile na cmentarzu w Terce. Dopiero w 1999 roku Związek Ukraińców w Polsce złożył wniosek o ponowne śledztwo. Ustalono, że głównym odpowiedzialnym był Hryć (Grzegorz) Łoszyica, który wcześniej sfałszował swój akt urodzenia, odcinając się od ukraińskich korzeni. Niestety, w chwili prowadzenia śledztwa Łoszyica już nie żył. Zarzuty postawiono jeszcze dwóm żołnierzom, ale winy nie udowodniono.

Autor: Jędruś Ciupaga
Zostaw komentarz