Byliśmy przedwczoraj z żoną w Cinema City Złote Tarasy na filmowej transmisji „Króla Leara” wystawionego w londyńskim The Duke of York Theatre z Ianem McKellenem w roli tytułowej.
Spektakl gorąco polecam – prawie cztery godziny z dwudziestominutową przerwą minęło jak z bicza trzasł! Za każdym razem zdumiewa mnie geniusz Szekspira – zwłaszcza w brytyjskich realizacjach. Anglicy jak nikt inny potrafią oddać jego przewrotność i ironię. Ten charakterystyczny dystans do świata zaczerpnięty jeszcze z tradycji włoskiego dell’arte, który Szekspir utrzymuje nawet u najbardziej dramatycznych postaci…
Ale jednak nie o „Królu Learze” jest ten wpis, ale o tzw. „evencie”, który odbywał się w przestrzeni Multikina równolegle, czyli o premierze polskiej komedii „Wieczór kawalerski”, na który zwróciliśmy z żoną uwagę już w czasie przerwy w spektaklu a następnie wychodząc z seansu.
Proszę Państwa – takiej koncentracji bezguścia, plastiku, durnoty i chamstwa dawno nie widzieliśmy. Żadne zdjęcia nie są w stanie oddać atmosfery tego wydarzenia, od którego oddzielała nas jedynie wąska taśma. Knajacki język, wszystkie panny jak Barbie, wszyscy faceci jak wypomadowany Ken – odbici od jednej sztancy. Do tego całe mrowie jakichś osiłków, bynajmniej nie z ochrony, ale właśnie wśród gości. Twarze tępe, szyje i palce w złocie. Typy granatem oderwane od sztangi. Każdy ze swoją „lalunią” świecącą gołym tyłkiem. Kiedy wyszliśmy przed kino na papierosa wytoczyła się prosto na nas taka parka i kolo od razu do mojej żony: „Kochaniutka dawaj papierosa! Pięć dych ci zapłacę jak nie dasz za darmo.”
Nie mamy żadnego związku z tym środowiskiem, ale wrażenie odebraliśmy takie, jakbyśmy się zderzyli z tzw. półświatkiem – gangsterską imprezą w mafijnym kasynie. Koszmar po prostu!
Zostaw komentarz