Owszem, znajdzie się w niej kilka dobrych punktów. Na przykład Leon wyraźnie odciął się od autorytarnego stylu Franciszka, kiedy mówił, że Piotr nie może ulegać pokusie stania się samotnym wodzem. Te słowa są kontynuacją przesłania wyrażonego w pierwszej jego homilii w ogóle, do kardynałów z soboty 10.05, kiedy zapraszał ich do bardzo aktywnego uczestnictwa w kierowaniu Kościołem. To zarazem drobny ukłon w stronę synodalności, ale bez ewokowania samego pojęcia, co może sugerować chęć przemyślenia tego nieuporządkowanego procesu.

Pięknie zabrzmiały też w inauguracyjnej homilii wezwania skierowane do całego świata o przyjęcie Chrystusa: „Z pokorą i radością chcemy powiedzieć światu: spójrzcie na Chrystusa! Zbliżcie się do Niego! Przyjmijcie Jego Słowo, które oświeca i pociesza! Posłuchajcie Jego propozycji miłości, aby stać się Jego jedyną rodziną: w jedynym Chrystusie jesteśmy jedno”. To – można powiedzieć – wyrazista proklamacja jedyności zbawczej naszego Pana. Gdyby wyrazić tę samą treść nieco innym językiem, Leon przypomina iż wszyscy ludzie są wezwani do nawrócenia się na wiarę w Chrystusa.

Z drugiej strony, Leon mówił nieustannie o budowaniu nowego świata opartego na pokoju, gdzie wszyscy będą braćmi, jakby niezależnie od dzielących ich różnic.

W swojej homilii Leon powiedział: „To jest droga, którą mamy iść razem, w naszym gronie, ale także z siostrzanymi Kościołami chrześcijańskimi, z tymi, którzy podążają innymi drogami religijnymi, z tymi, którzy noszą w sobie niepokój poszukiwania Boga, ze wszystkimi kobietami i mężczyznami dobrej woli, aby budować nowy świat, w którym królować będzie pokój”.

Dodał następnie: „Jesteśmy wezwani, aby nieść wszystkim miłość Boga, aby mogła się urzeczywistniać ta jedność, która nie zaciera różnic, lecz docenia wartość osobistej historii każdego człowieka, oraz społecznej i religijnej kultury każdego narodu”.

To jak w końcu? Czy chodzi o jedność wszystkich w Chrystusie, czy też jedność między ludźmi z całą ich różnorodnością religijną?

Wreszcie Leon zakończył homilię wyrazistym odwołaniem do encykliki Franciszka „Fratelli tutti” z 2020 roku. Ten dokument dobrze przyjęli na przykład włoscy ateiści, ale dziwili się, dlaczego nie ma w nim Chrystusa jako Zbawiciela. Encyklika „Fratelli tutti” kończyła się nawet modlitwą, jaką mogą odmawiać ludzie innych religii – zupełnie, jakby celu człowieczeństwa nie stanowiło wyznawanie Syna Bożego, ale bezimiennego Twórcy Świata.

Już nie w homilii, ale w słowie po „Regina Caeli”, Leon XIV nieformalnie kanonizował też swojego poprzednika. „Podczas Mszy św. silnie odczułem duchową obecność Papieża Franciszka, który towarzyszy nam z Nieba” – powiedział, tak, jakby Franciszek był już święty. Procesu kanonizacyjnego nie było, ale jak widać – nie jest już wcale potrzebny.

Bardzo liczyłem, że nowy papież, nawet jeżeli o progresywnym odchyleniu, będzie prezentować nową jakość teologiczną, a jego pontyfikat stanie się czasem uporządkowanego i logicznego nauczania.

Widzimy tymczasem dziwaczne rozumienie jedności i pokoju światowego oraz uznawanie świętości poprzednika za pewnik, jakby papieże byli kanonizowani z automatu.

Nie jest to, niestety, nowa jakość; to kolejny bałagan – i przyjmowanie wizji świata katolicyzmu horyzontalnego, gdzie liczy się przede wszystkim „tu i teraz”, a nie zbawienie. Nie bardzo to podnosi na duchu.

Autor: Paweł Chmielewski
Dziennikarz, publicysta, autor książek o Kościele katolicki, w tym o pontyfikatach Benedykta XVI i papieża Franciszka.