Innym razem opowiedziała więcej. Miałyśmy czas, a ja nie chcialam przerywać.
„Odkąd pamiętam świat kręcił się wokół mojej matki. Wszystko było zależne od jej nastroju, od jej samopoczucia. Wszystko i zawsze było nie takie, jak trzeba. Za zły humor i nerwy odpowiadać miałam ja, mój brat i ojciec. Ona była słońcem naszej rodziny, a reszta systemem planetarnym, który miał zadanie krążyć wokoło niej. Może była, ale czarnym słońcem, bo nie rozświetlała, tylko gasiła światło chęci do życia. Naszym obowiązkiem było dbać o nią i jej nastroje. Drobna rzecz wyprowadzała ją z równowagi i wywoływała histerię. Wystarczyło powiedzieć o jedno słowo za dużo, by wybuchła złością i wylewała z siebie lawinę słów, z których każde raniło mnie do głębi jestestwa. W takim momencie byłam wcieleniem wszelkie zła, diabłem, szatanem, głupią dziewuchą. Wypluwała z siebie słowa plując śliną, które jak jad wryły się w mojej pamięci. W obłąkanej furii wykrzykiwała słowa, za które nigdy nie myślała przeprosić. I nigdy tego nie zrobiła. Potrafiła rzucać talerzami, wyrzucała moje zabawki przez okno. Pamiętam jednego misia, któremu oberwała ucho, a potem próbowała spalić zapalniczką łapę. To był ten moment, gdy interweniował mój ojciec. Wyrwał jej z rąk pluszaka i uderzył matkę w twarz. To ją otrzeźwiło, bo przestała wrzeszczeć i jakby nagle obudzona z głębokiego letargu zapytała, „co się w tym domu wyprawia, dlaczego jej własny mąż bije ją na oczach dzieci?”.
A potem wpadała w swoje rzekome depresje. Kładła się do łóżka i zalegała w nim godzinami wołając o to, co było akurat potrzebne. Podaj to, przynieść tamto, wyrzuć, kup, załatw. Herbata była za ciepla, niesmaczna, za zimba, nie taka, jaka być powinna. Zupa była przesolona albo bez smaku. Chleb wczorajszy nie smakowal, więc trzeba było biec w te pędy do sklepu po świeże bułki. Rozliczała nas z tego i znowu nie była zadowolona. Dom powiny wypełniać ciepło, poczucie bezpieczeństwa, zapach chleba, a w naszym rozlewał się jej nastrój i nie było miejsca na żaden inny. W tej duszącej dla mnie atmosferze można było tylko cieszyć się, że wstała, że zechciała zrobić cokolwiek, co nazywała swoim zwycięstwem i triumfalnie domagała za to laurów i orderów. Nienawidziłam jej. Marzyłam, żeby znikła, umarla, wpadła pod pociąg. Jednoczenie jak male dziecko ciągle marzylam o chwili, gdy mnie przeprosi i przytuli. Dzieci tak mają, że wpadają w rodzaj pomieszania oczekiwań. Życzenie śmierć z jednoczesną miłością nie kłóci się w żadnym przypadku.
Cisza trwała krótko. Jak druga fala pojawiała się histeria. Nikt z naszej trójki nie nie był wystarczający mądry, by ją zrozumieć. Byliśmy bandą bezdusznych głupków, z którymi nie warto podejmować rozmowy. Wtedy nadchodził kolejny etap. Wtedy na fali złości domagała się pomocy lekarzy. Wzywala pogotowie demonstracyjnie krzycząc, że się zaraz zabije. Zabierali ją do psychiatryka. Znali ją po wielu takich akcjach i występach.
Miesiące spędziła na szpitalnym oddziale, gdzie robiła teatrzyk swojej depresji. Tam mogła do bólu opowiadać o swoim rzekomym cierpieniu i złej rodzinie. Grala rolę królowej, a reszta dostawała role kolejnoplanowe albo statystów.
Niezależnie czy byłam u niej raz czy pięć w ciągu jednego dnia przynosząc kolejną rzecz bez której swobodnie mogłaby się obejść, to i tak byłam najgorszą z córek. Byłam nazywana niewdzięczną, nieludzko zimną i obcą, złą.
Każdy z pobytów na tym czy innym oddziale wiązał się z tym, że każdy z nas musiał kursować w tę i z powrotem, po wielokroć, żeby wraz z nią przeżywać jej nieznośny ból istnienia. To samo musieli robić wszyscy wokół, których włączała w tę swoją grę, rodzaj tasiemcowego serialu o nieszczęśliwej kobiecie. A tymczasem ona brylowała i żyła oddziałową rzeczywistością, w której szybko odnajdywała się doskonale. Osiągała swój cel, czyli była w samym środku uwagi, skupienia, koncentracji całego otoczenia. Mogła dowoli opowiadać o swoim nieszczęściu, którego nie było. Mogła wieszać psy na każdym ze swoich dzieci, bo do znudzenia opowiadała o naszej niewdzięczności za jej dobro, wspaniałość, wrażliwość i mnóstwo innych. Szkoda tylko, że nigdy nie dała tego odczuć.
Nie pamiętam, by cieszyły ją moje drobne radości. Nie znała wyników w szkole, nie pytała o koleżanki ani kolegów. To wszystko nie miało żadnego znaczenia o ile nie wiązało z jej potrzebą. Czasem miałam wrażenie, że mi zazdrości, ale nie wiem czego. Nie dawała nawet promila miłości, na którą czekałam i potrzebowałam. Kochała tylko siebie i nikt nie był ważniejszy od niej samej. Tylko ona mogła być królowa, carycą, kimkolwiek, kto zawiadywał innymi. Tron był tylko jeden i tylko dla niej. Pozwalała tylko przybliżyć się do siebie, ale po zapytaniu o cokolwiek mojego następowała litania skarg i żalów. Nie rozumiałam tego, bo myślałam, że każdy tak ma i o tym nie mówi. Nie mogłam się dowiedzieć, że moja matka jest narcyzem, egotyczką i skrajną egoistką. Nie miałam pojęcia, że w jej świecie jest miejsce tylko dla jednej osoby, czyli dla niej samej. Odkryłam to po latach, gdy sama stałam się dorosła, urodziłam dzieci, gdy rozpadł się mój pierwszy związek, gdy rozwiodłam się z mężem. Czy pomogła, gdy przerosło mnie moje zycie, moje kłopoty i rozterki?:Zostałam z tym sama także wtedy, gdy prosiłam o pomoc. Głupia byłam, bo przecież powinnam była wiedzieć, że na żadną nie mogę liczyć. Na to nigdy nie było w niej siły, chęci, otwartości. Taka pozostała do dziś. „
Zostaw komentarz