I dobrze mi z tym, zwłaszcza, że tę posadę zostawiłem bardzo kompetentnej osobie. Mój czas skończył się już dawno temu. Najpóźniej w 2020. Potem było już tylko doczołgiwanie się do końca kadencji. Znam swoją miarę, więc wiem, co piszę.

Największą satysfakcją jest przekazywanie dyrektorowania osobie, która zna się na tym lepiej. I tak też się stało. Ania jest bardziej operatywna, bardziej zorganizowana. Niegdyś była moją studentką, którą zagiąłem tylko na jednym pytaniu. Mianowicie jak po węgiersku brzmi Nowy Sącz. Ujsondec – brzmiała poprawna odpowiedź. Ale ona jej nie znała.

Te szesnaście lat dyrektorowania nauczyło mnie przede wszystkim pokory. Bo jakkolwiek byłem dyrektorem, to odczuwałem przyjaźń z tymi, którzy przestawali pełnić tę funkcję. Na tej drodze poznałem wiele fantastycznych ludzi. Wielu z nich, jak choćby Helmut Juros, Aniela Dylus, Roman Bäcker, odcisnęło swoje piętno w moim życiu. Tym osobom zawdzięczam wiele. Bez nich nie byłbym tym, kim jestem obecnie.

Bogu dziękuję, że nie umarłem będąc dyrektorem.