Po śmierci Anny Bulandy
Kiedy człowiek przeżywa swoje życie jako nauczyciel, to trafia na mnóstwo nietypowych okazji. Największą z nich jest spotykanie ludzi, którzy wywierają wielki wpływ na innych. I nie piszę tu o belfrach. Piszę o uczniach.
Pracowałem w szkole, która była „pobłogosławiona” sporą ilością uczniów chorych i bardzo chorych. Wielu z nich już pożegnaliśmy.
Dzisiaj pożegnaliśmy Anię.
Zmarła 32-letnia kobieta. A przez cały czas podczas Mszy Św. pada jej imię „Ania”. Mówią tak o niej wszyscy, oczywiście rodzina, przyjaciele, koledzy, sąsiedzi, nawet ci, którzy jedynie o niej słyszeli. Nie Anna, nie pani Ania, ale Ania.
Ania od urodzenia niosła straszne brzemię. Chorowała na mukowiscydozę i to zdiagnozowaną dopiero w wieku około 6 lat. Całe jej życie było wielkim ciężarem. Było drogą po krawędzi. Jeszcze tydzień, miesiąc, dwa lata? I tak Ania szła. NIGDY publicznie nie narzekała i nie tłumaczyła się chorobą. Ani w szkole, ani potem w pracy. Niezwykle dobra, pogodna, chociaż czasem blada. Ale zawsze skoncentrowana, zawzięta i walcząca.
Kiedy w 2014 roku przeszła przeszczep płuc, to napisała mi: „Wreszcie oddycham pełną piersią i nie mogę się tym nacieszyć.” To zdanie to jednak coś więcej niż informacja o stanie zdrowia. To cała Ania. Ania, która całe życie chciała żyć pełną piersią, stawiała sobie wielkie cele, a z chorobą po prostu twardo wojowała.
Przeżyła 32 lata. Swoim cierpieniem mogłaby „obdarować” wielu, ale też niewielu jest ludzi, którzy na tak wielu odcisnęli tak wielkie piętno dobra. Ksiądz Proboszcz Grzegorz podczas homilii powiedział, że „Ania otrzymała powołanie do życia w cierpieniu”. Nie mam pojęcia czy to teologicznie da się obronić, ale tak czy inaczej postawiła nam, powołanym do małżeństwa, kapłaństwa, życia konsekrowanego wielkie zadania.
Ania nam po prostu mówi „Bogu dzięki, ja swoje powołanie wypełniłam. Ty też możesz!”
Jako człowiek wierzący piszę te słowa i wiem, że Ania żyje, tylko inaczej. Wiem, że jej dobroć, pogoda ducha jest dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa w cudowny sposób przeobrażona. Wierzę, że mam znajomą błogosławioną…
Aniu, która swoje powołanie poniosłaś z taką godnością, wstawiaj się za nami, abyśmy dzielnie ponieśli nasze.
PS. A w czasie Mszy pogrzebowej usłyszałem słowa piosenki religijnej (może liturgicznie nie pasuje, ale co tam..), przy której głos mi się łamał…
„Ja nie narzekam, chociaż wiele tu nie mam,
Izdebkę małą i więcej nic.
Ale w wieczności, w mej Ojczyźnie niebieskiej
Będę mieć pałac, co złotem lśni.
Tak, ja mam pałac
Tam ponad górami,
W tym jasnym kraju,
gdzie życie wciąż trwa.
Gdzie łzy nie płyną,
Wszystkie troski przeminą,
Tam mi mój Zbawca koronę da.”
Zostaw komentarz