Ogromne nakłady Rosji na zbrojenia będą miały ten fatalny skutek, że główne kraje Zachodu niespecjalnie mając ochotę na symetryczne zwiększanie wydatków na obronność będą szukać możliwości „dogadania się” z Rosją.

Problem polega na tym, że pomimo tego, że chociaż kraje Europy Zachodniej są łącznie dużo bogatsze od Rosji, to mają mniejsze pole finansowego manewru, gdyż wiąże je silnie prosocjalny kontrakt społeczny obejmujący też spore wydatki związane z obsługą imigrantów oraz horrendalne koszty transformacji energetycznej, z której z różnych powodów nie chcą i nie mogą się wycofać.

Tymczasem społeczeństwo rosyjskie w masie nie ma wielkich wymagań i jest nawykłe do ogromnych nierówności. Chociaż w długim okresie czasu wydatki zbrojeniowe będą zapewne skutkować jego zubożeniem, szanse na jakiś bunt społeczny z tego powodu nie są wielkie. W przeciwieństwie do społeczeństw Zachodu, mieszkańcy Rosji zachowali potencjał samowystarczalności. Tam wciąż wiele rodzin ma przekazywaną przez pokolenia „daczę”, czyli własną działkę, na której uprawia podstawowe warzywa, hoduje kury a nawet świnie.

Wg statystyk, co trzeci Rosjanin posiada własną daczę. Nawet wokół mocno „zmunicypalizowanej” Moskwy jest wciąż ponad milion tych posesji – są one częścią kultury rosyjskiej i są po prostu elementem rosyjskiej strategii przetrwania w ciężkich czasach. Dlatego, uważam, nie ma wielkich szans na „zagłodzenie” Rosjan. Zasadniczo, Rosja jest samowystarczalna żywnościowo a gospodarka rosyjska zasilana wciąż ogromnymi pieniędzmi ze sprzedaży surowców i zboża – nie wykazuje żadnych objawów zapaści.

To Zachód przeżywa trudności spowodowane gwałtownym wzrostem cen energii, co przekłada się na odpływ przemysłu. Dopiero co wielcy producenci opon w Niemczech ogłosili plany redukcji produkcji spowodowane wysokimi kosztami prądu. Goodyear planuje na rok 2024 zmniejszenie produkcji w zakładach w Fuldzie o połowę, Continental ogłosił zwolnienie ok. 5000 pracowników a Michelin rezygnuje z produkcji opon do samochodów ciężarowych w dwóch fabrykach. Ich problemy, to wierzchołek góry lodowej. Trudności przeżywa cały europejski przemysł chemiczny, petrochemiczny, nawozowy i hutniczy – czyli branże tradycyjnie wysokoemisyjne i uzależnione od cen energii. Sęk w tym, że ich kłopoty przenoszą się na inne sektory i pole manewru państw Zachodu stale się zawęża. Jeśli dołożyć do tego rosnący sprzeciw społeczny związany z imigracją, i ogólną niechęć liberalnych społeczeństw wobec militaryzacji, to trudno dziwić się, że liberalno-lewicowi przywódcy krajów zachodniej Europy szukają sposobu, żeby raczej się ze zobowiązań wojskowych wyplątać niż skrupulatnie wypełniać oczekiwania związane z powstrzymywaniem coraz bardziej asertywnej Rosji.

Dlatego, uważam, strategia Putina będzie skuteczna. Europa będzie zwiększać swoją produkcję wojskową, ale powoli. W przewidywalnym zaś horyzoncie czasowym będzie jednak szukać porozumienia z Rosją i sposobów powstrzymania eskalacji konfliktu. W tej sytuacji zwiększająca gwałtownie swoje możliwości wojskowe Polska będzie dla przywódców Europy Zachodniej bardziej problemem niż korzyścią i należy spodziewać się nacisków na rząd Donalda Tuska, żeby w widoczny sposób pokazał gotowość do ustępstw i ograniczył skalę naszych zbrojeń. Będzie to oczywiście obudowane ogólnymi ramami zwiększenia polskiego udziału w europejskich przedsięwzięciach obronnych, których perspektywa jest jednak bliższa kolejnej dekady niż najbliższych lat a realne zdolności – dalekie od koniecznych wobec rosyjskiego zagrożenia.

Obawiam się, że plan jest taki jak zawsze: dla Berlina, Paryża czy Rzymu Europa Środkowo-Wschodnia nigdy nie była obszarem centralnym a „dogadywanie się” z Rosją naszym kosztem jest tam historycznie znaną i sprawdzoną opcją. To nawet nie wynika ze złej woli, ale – jak tłumaczyłem – z obiektywnych uwarunkowań i ograniczeń Zachodu. W sumie my też wolelibyśmy oddać Rosji pół Ukrainy niż wejść z nią w kinetyczny konflikt – nieprawdaż?

Pozostaje jednak kluczowe pytanie – jaka wobec tego powinna być polska wielka strategia?

Bartłomiej Radziejewski napisał niedawno to, co sam też już postulowałem: w Polsce powinien być przywrócony pobór powszechny. Moja ocena jest taka, że Polska nie ma wyjścia i musi zwiększać swoją siłę wojskową tak bardzo, żeby postawić kraje zachodu Europy w jasnej sytuacji: wszelki konflikt Polski z Rosją nie zamknie się w granicach naszego kraju, ale rozleje się na cały region urastając do problemu całego kontynentu. Uważam, że tylko tak Polska może wymusić na Europie Zachodniej większe zaangażowanie w obronę wschodniej flanki. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że obecny trend polityczny nie sprzyja takiej ewentualności.

Jest bowiem też inny pogląd – bliski optyce niemieckiej: taki mianowicie, że Polska powinna „odpuścić” i zgodzić się na poślednią pozycję wobec głównych potęg w naszym regionie. Optyka ta prowadzi do poszukiwania sposobów wpisania się w ich oczekiwania nawet kosztem upośledzenia naszego przyszłego rozwoju na rzecz interesów Niemiec i Rosji. W najbardziej optymistycznej wersji, jako tzw. „wakaryzm” (od nazwiska Włodzimierza Wakara, 1885-1933) pogląd ten sprowadza się do przekonania, że rozwój Polski jest możliwy wyłącznie w charakterze państwa tranzytowego między Niemcami a Rosją i próby przezwyciężenia tego ograniczenia niechybnie kończą się destrukcją polskiej państwowości.

Wszystko wskazuje, że to właśnie ten pogląd jest najbliższy szykującej się do objęcia władzy w kraju formacji i będziemy mogli już wkrótce zaobserwować konkretne decyzje polityczne, które potwierdzą tę tezę.

Czytaj więcej.