Odpowiedzialność za to, w jakiej kondycji było polskie wojsko, spada na polityków, którzy wtedy rządzili krajem. Pamiętajmy, że stwierdzono, że Polska nie potrzebuje dużej armii, przekonywano, że żadnej wojny nie będzie. Rząd z ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem na czele, a później także prezydentem Bronisławem Komorowskim zabiegał, żeby mieć jak najlepsze stosunki z Rosją – powiedział w rozmowie z portalem tvp.info Romuald Szeremietiew, były minister obrony narodowej.
………………………………..
W niedzielę minister Mariusz Błaszczak opublikował dokument podpisany przez szefa MON w rządzie PO–PSL Bogdana Klicha, zakładający obronę kraju na linii Wisły. Co uważa pan o takiej koncepcji obronnej państwa polskiego?

Romuald Szeremietiew (były minister obrony narodowej): – Jak wczytamy się w treść, to nazwanie tego „koncepcją obronną” jest szumnym powiedzeniem. Wojskowym powiedziano, że mają przygotować plan, a oni doskonale wiedzieli, jakimi środkami dysponuje Wojsko Polskie. Dlatego nie można się dziwić, że dla Sztabu Generalnego realną możliwością obrony kraju było wycofanie się na linię Wisły. Nie zmienia to faktu, że pokazuje to straszną mizerię. Nie mieliśmy żadnych środków, żeby się obronić.

Dokument został podpisany przez Bogdana Klicha. W Polsce trwała systematyczna likwidacja jednostek wojskowych…

– Dlatego odpowiedzialność spada na polityków, którzy wtedy rządzili krajem. Pamiętajmy, że stwierdzono wtedy, że Polska nie potrzebuje dużej armii, przekonywano że żadnej wojny nie będzie. Rząd z ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem na czele, a później także prezydentem Bronisławem Komorowskim zabiegał, żeby mieć jak najlepsze stosunki z Rosją.

Plan został podpisany w 2011 roku, trzy lata po rosyjskiej agresji na Gruzję. Agresja Putina nie otworzyła rządzącym oczu?

– Polskie władze w ogóle tego nie brały pod uwagę. Gdy doszło do ataku na Gruzję w NATO pojawiła się refleksja, że Rosja może stanowić realne zagrożenie. Zorientowano się wtedy, że Sojusz nie posiada żadnych planów ewentelnościowych w razie, gdyby doszło do konfliktu. Zaczęto jednak o tym dyskutować. Świadomość o rosyjskim zagrożeniu pojawiła się już w NATO, nie było jej natomiast w polskim MON i BBN.

„Samodzielna obrona kraju potrwa maksymalnie dwa tygodnie, a po siedmiu dniach wróg dotrze do linii Wisły” – czytamy w opublikowanym planie. Jest pan zaskoczony treścią dokumenty, pod którym podpisał się minister Klich?

– Dobrze się stało, że zostało to pokazane opinii publicznej. Pamiętajmy, że MON nie ujawnił dziś żadnych szczegółowych planów, tylko pokazane zostały założenia, które brało wówczas pod uwagę polskie wojsko. Pamiętam, że wówczas sam o tym publicznie mówiłem, nawiązując do kampanii wrześniowej. W 1939 roku mieliśmy 30 dywizji i broniliśmy się 30 dni. W 2011 roku armia mogła wystawić trzy dywizje, więc obrona będzie trwała trzy dni. Zgodził się wtedy ze mną gen. Skrzypczak. Pamiętajmy także, z jak wielkim problemem mieliśmy wówczas do czynienia w kontekście bezpieczeństwa. Nie istniała wtedy wschodnia flanka NATO, na polskim terytorium nie stacjonowali amerykańscy żołnierze. Pojawiały się głosy, że w razie agresji rosyjskiej Polska otrzyma militarne wsparcie ze strony Sojuszu, ale po około trzech miesiącach. Kiepsko to wygląda w sytuacji, gdy sztab zakłada, że mamy siłę, aby bronić się maksymalnie przez dwa tygodnie.

Dlaczego w takim razie nie inwestowano w polską armię?

– Rządzący ulegli tej samej wizji, którą miał Berlin. Niemcy twierdzili wtedy, że siły zbrojne nie są do niczego potrzebne, a w doktrynie bezpieczeństwa kluczową rolę odgrywa gospodarka. Istnieje takie powiedzenie, że kraje, które ze sobą handlują, nie będą ze sobą walczyć. Niemcy mocno inwestowali w relacje z Rosją, a nasi politycy byli wykonawcami ich woli, często także sami ubiegali niemieckie wizje zacieśniania stosunków z Moskwą. Doskonale pokazuje to serial „Reset”. Za rządu PO–PSL likwidowano masowo jednostki wojskowe, bo było przekonanie, że ono jest niepotrzebne, a Polsce co najwyżej przyda się armia zawodowa, którą będzie można wysłać do np. Afganistanu czy na Bliski Wschód. W 2015 roku, gdy koalicja PO–PSL oddawała władze mieliśmy ok. 90 tysięcy żołnierzy. Zażartowałem, że cały potencjał polskiej armii zmieściłby się na stadionie piłkarskim. Przy okazji powtarzano, że nie stać nas na większą armię.

Odkąd rząd objęło Prawo i Sprawiedliwość trwa modernizacja i rozbudowa polskiej armii. To dobry kierunek?

– Zakupy uzbrojenia, o których wiemy, są niezbędne jeśli weźmiemy pod uwagę zadania, przed którymi stanie polskie wojsko. Jesteśmy największym elementem flanki wschodniej NATO, dlatego do naszej armii należeć będzie nie tylko obrona granicy, ale także stabilizacja bezpieczeństwa w Europie Środkowo-Wschodniej. To także bardzo dobry ruch w kontekście relacji z Amerykanami. USA chce mieć w tej części Starego Kontynentu wiarygodnego partnera, który będzie blokował rosyjskie wpływy.

Czytaj więcej.

Fot. Scren z TVP INFO/ PAP/Radek Pietruszka

Autor: prof. Romuald Szeremietiew
Polski polityk, publicysta, doktor habilitowany nauk wojskowych, nauczyciel akademicki, m.in. profesor nadzwyczajny Akademii Obrony Narodowej i Akademii Sztuki Wojennej, poseł na Sejm III kadencji, były wiceminister i p.o. ministra obrony narodowej.