Bunt mas napisany przez José Oretegę y Gasseta w 1930 roku, w konkluzjach wzmacnia pesymistyczne diagnozy Le Bona o prymitywizacji życia społecznego – wyciąga bowiem ową prymitywizację z wiecowej periodyczności i nadaje jej cechy trwałego trendu, wpisanego niejako w DNA postępu dominacji człowieka masowego.

Książka zatroskanego – kierunkiem w jaki zmierza zachodnie społeczeństwo – hiszpańskiego filozofa jest ostrzeżeniem, burzącym podstawy hurra-optymizmu związanego z wiarą we wszechmocną i powszechną atrakcyjność ludzkiego rozumu. Tu tkwił największy błąd Oświecenia – rozum nie jest atrakcyjny sam z siebie, jego atrakcyjność nie jest oczywista. Mogą ją odkryć jedynie ci, którzy są do tego przygotowani. A to wymaga podjęcia wysiłku – a więc zadania sobie cierpienia – w imię nieznanego i niepewnego. A rozum kocha pewność.

Co w istocie oznacza bunt mas? „Społeczeństwo jest zawsze dynamicznym połączeniem dwu czynników – mniejszości
i mas. Na mniejszość składają się osoby lub grupy osób charakteryzujące się
pewnymi szczególnymi cechami. Natomiast masa to zbiór osób nie wyróżniających się niczym szczególnym. Przez „masy” nie należy rozumieć wyłącznie czy przede wszystkim „mas robotniczych”. Masy to „ludzie przeciętni”. Do władzy dochodzi więc, można powiedzieć w wielkim skrócie, przeciętność. Bunt przeciętności wobec roszczeń kultury.

Pisał już o tym Tocqueville, zwracając uwagę na fakt, iż w czasach równości wszyscy stają się nieuchronnie do siebie podobni. Triumfalny pochód przeciętności, domagającej się natarczywie hołdów i zaszczytów, analizował też Nietzsche, opisując skłonności „człowieka stadnego”. Ortega y Gasset nie stawia więc wcale pierwszego kroku. Jego obserwacje tworzą wszakże obraz obdarzony wyjątkową siłą. Decydują o niej nie tylko mocne i zręczne puenty (tę książkę czyta się jak zbiór aforyzmów), ale też sumienna analiza tkanki historycznych przemian. Autor Buntu mas
zajmuje się – sam tak to widzi – „anatomią człowieka masowego”. Opisując skłonności swojego bohatera odsłania kulisy wielkiego teatru zdarzeń, od którego nie ma ucieczki.

Bunt mas – jeśli zastanowimy się nad jego konsekwencjami – to radykalny zwrot historyczny. Nigdy wcześniej „masy” – to teza fundamentalna Ortegi y Gasseta – nie
odgrywały roli decydującej. Na początku XX wieku nie można mieć już jednak żadnych złudzeń – masy zdobyły „pełnię władzy społecznej”. Zwycięstwo to nie jest jednak triumfem nadziei związanych z emancypacją. Bunt mas nie oznacza bynajmniej definitywnego sukcesu wolności. Powstaje raczej sytuacja, która budzić musi głębokie zaniepokojenie. „Europa przeżywa obecnie najcięższy kryzys, jaki może spotkać społeczeństwo, naród i kulturę”.
Dlaczego? Ponieważ przeciętność okazała się tyranem wobec wszystkiego, co ponad nią wyrasta.

Władza mas jest z pozoru niewinna. „Masę stanowią ci wszyscy, którzy nie przypisują sobie jakichś szczególnych wartości – w dobrym tego słowa znaczeniu czy złym – lecz czują się tacy sami jak wszyscy i wcale nad tym nie boleją, przeciwnie, znajdują zadowolenie w tym, że są tacy sami jak inni”. Wydaje się więc, że to władza dobrotliwa, władza, której nie trzeba się obawíać, która przez to nie może stać się dokuczliwa. Władza, którą wszyscy muszą zrozumieć. W istocie mamy do czynienía z bardzo wygodną i skuteczną formułą mogącą legitymizować najbardziej skrajne zamysły – znajdują one łatwe usprawiedliwienie w odczuciu „swojskości”. Politycy w demokratycznych systemach z wielką gorliwością odwołują się do potrzeb i oczekiwań „zwykłych ludzi”. Sformutowanie to stało się kultowym frazesem „przyjaciół ludu”. Retoryka „swojskości” jest też jednym z emblematów „buntu mas”.

Wspinając się na szczyty samozadowolenia „człowiek masowy” dokonać bowiem musí destrukcji tego wszystkiego, co go przerasta – w istocie nie mamy tu do czynienia z żadną wspinaczką, lecz z wyniesieniem przeciętności przez unieważnienie wybitności, a więc tego, co dla przeciętności jest nazrozumiałe. Człowik masowy jest nowym „barbarzyńcą”, który posuwa síę do przodu, pustosząc.

„Świat, który od urodzenia otacza nowego człowieka, nie skłania go do jakichkolwiek ograníczeń, nie zakłada żadnego veta, ani nie stawia przed nim żadnych barier, a nawet, wręcz przeciwníe, rozbudza w nim nowe potrzeby, które, teoretycznie rzecz biorac, rosnąć mogą w nieskończoność”. To skutek historycznych przemian, emancypacji, triumfu retoryki racji nad retoryką prawdy, triumfu równości nad hierarchicznością, a także tego, co hiszpański filozof okresla mianem „podniesienía się poziomu dziejów” i „rozrostu życia”.

Świat staje się coraz łatwiejszy, znikają bariery, pojawiają się wciąź nowe możliwości. Decydujacej wagi nabiera „wrodzone i głęboko zakorzenione przekonanie o tym, że życie jest łatwe, dostatnie i pozbawione jakíchkolwiek tragicznych ograniczeń; a co za tym idzie, każdego przeciętnego osobnika wypełnia poczucie panowania i triumfu”. Człowiek masowy chce kroczyć do przodu, níe wstydzi sę swoich pragnień. Zbawienna dla utrzymania go ryzach kultury, cnota wstydu ulega atrofii. Nie ma się czego wstydzić, wszyscy jesteśmy równi, a więc tacy sami. W schemat psychologiczny współczesnego człowieka masowego możemy więc wpisać dwie podstawowe cechy: (1) swobodną ekspansję życiowych żądań i potrzeb, szczególnie w odniesieniu do własnej osoby, oraz (2) silnie zakorzeniony brak poczucia wdzięczności dla tych, którzy owo wygodne życie umożliwili.

„Człowiek masowy” nie rozumie przede wszystkim tego, że za wszystko trzeba płacić, że niewiele jest rzeczy na świecie, które zawdzięcza jedynie sobie. Nie pojmuje idei kultywowania. „Właśnie doskonałość, z jaką w XIX wieku ZORGANIZOWANO pewne dziedziny życia, spowodowała to, że korzystające z owych dobrodziejstw masy nie uwżają ich już za organizację, lecz za element przyrody”. To tak zawsze było, nie ma w tym niczyjej zasługi!

Nowoczesny „barbarzyńca” nie akceptuje w istocie idei kultury. Nie znosi trudu, nie toleruje wymagań, które mogą ograniczać impet pragnień. Ta właśnie skłonność tworzy nową formułę tożsamości. „Człowiek masowy” nastawiony jest na przyjemności, chce zdobywać wszystko bez wysiłku. Przejawia wyraźną „skłonność do czynienia z zabawy i sportu głównej sprężyny życia”. Zupełnie nie rozumie tego, iż wkroczył do „ogrodu rozkoszy”, który powstawał dzięki ogromnym i długotrwałym staraniom. Nie rozumie, że ten „raj” nowoczesności nie został stworzony, lecz mozolnie wypracowany. Polityczne pojęcie zakotwiczone jest w potrzebie bezustannej radochy – dobry jest ten, co robi cyrk i wesołe miasteczko z darmową kiełbasą.

Człowiek masowy jest wobec siebie bezkrytyczny – entuzjastyczna pewność siebie „skłania go do afirmacji siebie samego takim, jakim jest, i uznawania wasnych treści moralnych i intelektualnych za w pełni doskonałe” – jakiego mnie, Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie masz. Celnie tę postawę uchwycił Lao Che w piosence „Bóg zapłać”

Chcę to…
I to obok chcę też
Tego tutaj chcę podwójnie
A z tego to biorę wszystko co jest, wiesz
Niech to będzie moje,
Niech będzie słodkie i kolorowe,
I niech pachnie jakoś tak, wiesz, ładnie
Niech zawsze będzie extra, nowe.
I niech to będzie dla mnie i tylko dla mnie
Będzie błyskać i migać.
I żeby zawsze to wszystko było blisko,
Żeby nigdy nie trzeba było się po to schylać.
Daj mi, daj mi…
No daj…
…albo się bujaj.
– Jezus Maria
Chcę obywatelstwo bezkompleksowe.
Chcę 7 niedziel w tygodniu, ale płatnych i to na umowę.
Chce żeby się o mnie starały,
Te, co wcześniej nie chciały.
Chcę wakacyjną sylwetkę
I lulki pełną rakietkę.
Wszytko będzie moje,
Będzie słodkie i kolorowe…
Tu będzie takie, o!,
Tu będę miała takie, te…,
I tu będę miała takie, te…
Bo ja pomyślałem, że tu będzie inaczej
A tu jest tak, o,
Do dupy raczej.
Jeśli masz w tym frajdę
Aby rzeczy gmatwać
To mi teraz za tę moje krzywdę zapłać.
Bóg zapłać.
Zapłać, Bóg zapłać…

„Człowiek masowy uważa się za uosobienie doskonałości”, w związku z czym uważa, że wszystko mu się należy bez żadnej łaski. Przedstawiciel mas nie przeżywa żadnych rozterek. Jego pewność siebie wynika z beztroskiej ignorancji. „Jego wiara w siebie samego jest iście rajska, tak samo jak wiara Adamowa. Wrodzona hermetyczność duszy wyklucza zaistnienie warunku koniecznego do odkrycia własnej niedoskonałości, jakim jest porównanie siebie z innymi. Porównać się z bliźnim to znaczy wyjść na chwilę z siebie samego i przenieść się do duszy kogoś innego. Ale dusza przeciętna niezdolna jest do transmigracji”

Przedstawiciel mas pogrạżony jest więc w istocie w narcystycznym letargu. W jego życiu nie ma miejsca na refleksję. O wszystkim decydują nawyki, rozstrzygającą rolę odgrywa pyszałkowata rutyna.

„Człowiek masowy” nie potrafi wyobrazić sobie świata, który wyglądałby inaczej. Jego aspiracje nie mają wcale wywrotowego charakteru; pragnie jedynie powiększać kapitał przyjemności i wygód, którym już dysponuje. „Inaczej” rozumie na ogół jako „więcej”. „Raz na zawsze uznaje za święty zbiór komunałów, szczątków idei, przesądów czy po prostu pustych słów, które za sprawą przypadku nagromadził w swoim wnętrzu, by potem ze śmiałością, którą wytłumaczyć można tylko naiwnym prostactwem, narzucić je innym”.

Burzy wszelkie bariery powstrzymujące arbitralność sądów. Jego „idee” mają bardzo szczególny charakter. „Owe «idee» człowieka przeciętnego – pisze Ortega y Gasset – nie są ideami autentycznymi, ani ich posiadanie nie stanowi o kulturze. Autentyczna idea szachuje prawdą. Kto chce mieć jakieś idee, musi najpierw łaknąć prawdy i przyjąć reguły gry jakie to za sobą pociąga. Nie ma sensu mówić o ideach czy poglądach, jeśli się nie uzna instancji, która by je regulowała, szeregu norm, do których można by się odwołać w dyskusij”.

„Człowiek masowy” gardzi dyskusjami. Nie zależy mu na prawdzie, lecz na tym, by mieć rację. Przypomina, jak uważa autor Buntu mas „rozpuszczone dziecko”, zarazem naiwne i aroganckie. „Człowieka mądrego ciągle gnębi obawa o to, by nie zgłupieć, i dlatego podejmuje wysiłki, by umknąć owej nieustannie grożącej głupocie, i na tym właśnie polega inteligencja. Natomiast głupiec nie żywi względem siebie żadnych obaw, czuje się najmądrzejszy na świecie i stąd też bierze się ów godny pozazdroszczenia spokój, z jakim dureń rozsiada się wygodnie we własnej głupocie”.

I na tym właśnie polega całe nieszczęście. „Rozpuszczone dziecko” zasklepia się w otchłani własnego zarozumialstwa, tkwi w skorupie samouwielbienia. „Człowiek przeciętny ma w swojej duszy zestaw gotowych «myśli», brak mu jednak umiejętności myślenia. Nie ma nawet pojęcia o owym subtelnym żywiole, z którego idee czerpią swe sokí żywotne. Chce wydawać sądy, ale nie chce uznawać warunków i założeń koniecznych do ich wydawania. Stąd też, praktycznie rzecz biorạc, jego «idee» są niczym innym, jak pragnieniami ujętymi w słowa, niczym w muzycznych romansach”.

Domeną człowieka masowego nie jest semantyka i logika, jego domeną jest jarmarczna estetyka kiczu. ldee „człowieka masowego” przypominają używane podczas zabawy przebranie.

Debaty na „Agorze”, o których myśleli filozofowie Oświecenia, przyjmujac, iż prawda stanie się w życiu publicznym istotną wartością, stają się przez wyniesienie człowieka masowego niemożliwe. Upada zasada racjonalnego samookreślenia, ponieważ racjonalizm bez oparcia w wartościach okazał się nieatrakcyjną wydmuszką – narzędziem samozatraty. Traci znaczenie koncepcja rządów prawa. Człowiek masowy przekształcił idee w jeden z grymasów własnej próżności; w gruncie rzeczy świetnie się bez nich obywa. O jego postępowaniu decydują pragnienia, które przemawiają własnym głosem, nie szukając usprawiedliwienia w debacie.

„«Człowiek masowy» – wyrokuje Ortega y Gasset – przekształcił «starą demokrację», utrzymującą się «przy życiu dzięki liberalizmowi í entuzjastycznej wierze w moc prawa» w «hiperdemokrację», porządek ujawniający siłę nieokiełznanych namiętności”. Demokracja kaprysów zamiast demokracji rozumu i cnoty.

Kryzys, o którym pisał autor Buntu mas nie miał charakteru sezonowego. Wciąż wyraźnie widać rozdźwięk pomiędzy nadziejami wyrastajacymi z koncepcji Oświecenia i realiami żywiołowo przebiegającej emancypacji.

Wyemancypowany rozum objawił swą naturę błazna, przedrzeźniając zamysły filozofów, którzy o jego emancypację zabiegali.

Autor: Adam Gajewski