Nie mówię, że starość jest idealna, ale kategorycznie sprzeciwiam się skrajnym poglądom, iż starość się Panu Bogu nie udała. Zrobił On to, co było w Jego boskiej mocy, ale nie przewidział tego, że się ludzie upierają żyć tak długo. W dodatku rezygnują z twórczej ekspresji, śpią do 10, oczekują dwudziestu emerytur w roku… i mają pretensje o brak porannych erekcji. Poza tym chcą się wałęsać, żeby czegoś doświadczyć, albo czymś się zarazić… Mnie popęd do tworzenia minął, jak ręką odjął, zaraz po siedemdziesiątce. To znaczy — zgodnie z fizjologią, mniej możesz, to się tą niemocą nie przechwalaj, tylko więcej pij płynów, nie pożądaj rzeczy bliźniego, a szczególnie jego żony, a dożyjesz do osiemdziesiątki i dłużej.
Nieopatrznie zachwyciłem się swoim domatorstwem, za co, może z nielicznymi wyjątkami nie zostałem pochwalony. Przeważały bowiem opinie, że trzeba się ruszać, to znaczy opuszczać, ciepłe, wygodne pielesze i udawać się tam, gdzie albo stale pada, albo leje nieprzytomny żar z góry, napotyka się nieprzewidziane trudności, albo policjantów, rozbrykane bachory, trzeba chodzić, albo leżeć, jak się akurat nie chce. Wysłuchiwać wygłaszane z namaszczeniem banialuki, a nawet jak chce się wypuścić powietrze, to trzeba się uważnie rozglądać dookoła. Nie, globtroterem to ja już byłem! Teraz rozkoszuję się tym, co wymaga ode mnie jak najmniejszego wysiłku, a i tak, jak przejadę na rowerze tam i z powrotem do odległego o 4 km marketu, to wracam dobrze zziajany. Absolutnie też nie podoba się mi chodzenie pod górę, kiedy mieszkam w okolicy, w której swobodnie spaceruje się po płaskim, w dodatku pośród drzew i kwiatów. Okres bezsensownego włóczenia się mam na szczęście już za sobą. Nie chcę już niczego nowego poznawać – wystarczy. Rozkoszuję się materacem z płytą kokosową, książkami, które przychodzą do mnie zupełnie za darmo, wyglądaniem przez facebookowe okno, no i tą wieczorną, na trzy palce szklaneczką whisky – gdzie mi będzie lepiej? Przed czym mam uciekać?
Zostaw komentarz