Naprzeciwko Baru Skoczek od kilku miesięcy funkcjonuje strażnica. Dużo powiedziane, bo to odwrócona dnem do góry dnem beczka, z wyciętym otworem na głowę. Dla strażnika. Jego zadaniem jest liczenie frekwencji i pilnowanie, żeby za dużo ludzi jednorazowo w barze nie przebywało. I żeby postronni ludzie nie zatrzymywali się nazbyt długo przy barze. Strażnikiem jest ten, który za szybko kiśnie w barze. Wtedy daje mu się szansę na poprawę. W ostateczności na trzy dni przykuwa się go do ściany przy sklepie „Kotuś”.

– Dlaczego ma pan na głowie czepek, zapytałem człowieka z beczki?

– Bo pada przecież. A ja nie umiem pływać. Nigdy nie wiadomo, widziałeś pan te filmy z Włoch, jak nagle całe ulice zamieniają się w rzeki? Z czepkiem na głowie będzie mi łatwiej – powiedział człowiek w marynarce z dawnych czasów.

– Czepek przecież nie sprawi, że będziesz pan pływać – powiedziałem.

– Ale ludzie w czepku rzadziej toną, nieprawdaż – zapytał.

– Tak ale, metodologicznie to się nie broni – powiedziałem i zaprzestałem dalszej argumentacji, bo wiedziałem, że nie odniesie ona pożądanego skutku. – Niech pan bardziej czepek na uszy zaciągnie. Uszy powinny być pod czepkiem. To panu pomoże utrzymać się na powierzchni – skłamałem po raz kolejny w swoim nędznym życiu.

– Oni tam w barze się dobrze bawią – powiedział człowiek w marynarce z dawnych czasów. – Ja kiedyś też się tak bawiłem. Ale skisłem i kierownik kazał mi siedzieć w beczce. Ale ja absolutnie nie mam do niego żalu. Słusznie postąpił, wdzięczny mu jestem za ten ojcowski gest łagodnego napomnienia. Przecież mógł mnie wyrzucić z ulicy do końca życia. Gdzie ja bym się wówczas podział.

– W Barze Kurczak na przykład – odpowiedziałem natychmiast.

– Kurczak jest dla słabych – westchnął człowiek w staromodnej marynarce. – Tam przesiadują starzy zdziwaczali ludzie na kilka lat przed śmiercią. Siedzą, piją i odliczają miesiące do własnej śmierci. A jak umierają, to stoliki robią się coraz bardziej puste. Bo tam już młodzi nie pójdą na piwo. Starzy wypiją swoje i bar zniknie. Takie czasy.

– A na czym dokładnie polega pańska rola, siedzenia w tej beczce – zapytałem.

– Generalnie to nie wiem, jakichś szczegółowych instrukcji od kierownika nie dostałem. Dedukuję jednak, że mam zniechęcać obcych do wchodzenia do baru, więc ich żwawo oszczekuję. Tak głośno bardzo, na całą mordę. Żeby do baru nie weszli, bo przecież Skoczek jest tylko dla swoich, nie dla obcych.

– A jeśli już jednak wejdą i zamówią piwo? – zapytałem.

– To wtedy podskakuję w beczce, wtaczam się do baru i złorzeczę im. Maksymalnie po godzinie wychodzą. Dużo mnie to wysiłku kosztuje, ale kierownik baru jest zawsze ze mnie wówczas zadowolony. Mówi – Tadeusz, zawsze w ciebie wierzyłem, cudownie się zachowałeś i jednym kopem nogi przemieszcza mnie w miejsca, w którym uprzednio byłem. To cudowne uczucie, ten błogosławiony kop ze strony kierownika. Możesz mi pan tylko zazdrościć – powiedział człowiek w staromodnej marynarce.

– A kiedy kończy się pańska kara? Kiedy możesz pan wrócić do baru? – zapytałem.

Nie wiem, to zależy od kierownika.