Zakończenie Konkursu Chopinowskiego w Warszawie.
Fortepian cichnie, publiczność wstrzymuje oddech, a na scenie przemawia prezydent Nawrocki.
Za nim – trzy twarze państwa w wersji koncertowej.

Pierwszy – Trzaskowski.
Siedzi lekko przechylony, jakby chciał, ale nie mógł wstać. Niby skupiony, niby zainteresowany, ale spojrzenie ucieka gdzieś w bok, jakby właśnie dostrzegł kamerę, która jest jego naturalnym habitatem.
Człowiek, który nawet w ciszy Chopina słyszy własny PR.

Drugi – Sikorski.
Ten patrzy, jakby był tu z obowiązku, nie z wyboru. Twarz mówi: „Słyszałem lepsze koncerty i lepsze przemówienia.”
Trzyma się prosto, ale z miną dyplomaty, który mentalnie już pakuje walizkę czy plecak ewakuacyjny.
Trzeci – Hołownia.
Najgrzeczniejszy z trzech. Kolana razem, dłonie złożone, jakby siedział na egzaminie z państwowości.
Na twarzy – spokój, na plecach – napięcie. Wygląda, jakby modlił się, by nikt nie zapytał, o czym myśli.
Trzej siedzą.
Każdy w swojej partii, w swoim tonie, na własny użytek.
Trzaskowski gra w „Nowoczesny luz”, Sikorski w „Dyplomatyczne wspomnienia”, a Hołownia w „Ciszę przed kolejnymi obradami sejmu”.

Polityczna pantomima w tonacji Chopina:
Siedzą, więc są. Ale nie wiadomo po co.

Bo tu nie ma muzyki, jest tylko rytm pozy.
Każdy pilnuje swojego ujęcia, swojej miny, swojego miejsca przy fortepianie władzy.
Jedni słuchają, żeby wyglądało, że słuchają. Drudzy udają, że rozumieją.
A Chopin?
Chopin by się tylko uśmiechnął.
Bo tak pięknie grać ciszą potrafią tylko ci,
którzy od dawna nie mają nic do powiedzenia.