Kluczową strategią komunikacyjną lewicy liberalnej jest ukrywanie strukturalnego konfliktu interesów w ramach „liberlano-lewicowej” międzynarodówki pod hasłami „nadrzędnej wspólnoty wartości”, „zgodności kluczowych celów” i nadawanie istotnym rozbieżnościom charakteru „pomniejszych różnic”, „technicznych detali”, „drobnych nieporozumień”.

Wyparcie mechanizmów rywalizacyjnych ze społecznej świadomości opiera się na fałszywym założeniu, że wspólnota międzynarodowa jest czymś na kształt kochającej się rodziny, gdzie choć to tata zarabia „prawdziwe pieniądze”, to przecież „sprawiedliwie” dzieli je między pozostałych członków rodziny wg ich potrzeb i konieczności.

W ten sposób, systematycznie pomijąc w komunikacji sytuacje konfliktowe wytwarza się wrażenie, że w ogóle żadnych strukturalnych, systemowych konfliktów w gronie państw np. Unii Europejskiej nie ma a wszystkie problemy są wyłącznie sprawą „drobnych nieporozumień” a nawyżej z „ułomności charakteru” poszczególnych przywódców.

Wzniosły język „współpracy” i „troski” przesłaniał tu wbudowany w taki mechanizm system zależności gwarantujący stronie niemieckiej (i rosyjskiej) więcej wolności oraz możliwość używania nośników energii jako narzędzia nacisku.

Tymczasem tak samo, jak tata może po prostu nie dać pieniędzy „niegrzecznym dzieciom”, tak samo ta strona, która dysponuje jakimś kluczowym dobrem może go „nie dać” drugiej stronie, która jest jakoś tam w czymś „oporna”.

Problem sprowadza się zatem do dyskusji problemu wolności – w jakim stopniu wolność jest tzw. wartością autoteliczną, czyli wartością „samą w sobie” – zajmującą centralne miejsce w hierarchii wartości.

Zauważcie, że dyskurs lewicy (także tej tzw. liberalnej) systematycznie zmierza w stronę negacji autoteliczności wolności, która w hierarchii wartości traci na rzecz „równości”, gdzie równość ma być zapewniona za pomocą wiążącego sztafażu uregulowań prawnych oraz szerokiej demokracji.

To, że w praktyce oznacza to konieczność scedowania całej wolności na „rodzinę” traktowane jest tu jako zaleta systemu a nie jego wada. Zakłada się bowiem w sposób ukryty, że w sposób proceduralny, metodą formalno-prawną faktycznie uda się zabezpieczyć zabezpieczyć „równe” traktowanie wszystkich jej członków. Zarazem – wprowadza się w podobnie ukryty sposób, że „interes” rodziny jest ponad interesem poszczególnych członków. Nawet jeśli „rodzina” zdecyduje coś wbrew naszemu interesowi, jest to jakby „drobny problem techniczny”: szkoda „z pewnością” będzie spłacona przy innej okazji.

Jest to oczywiście model z gruntu utopijny i cała historia ludzkości dowodzi, że w praktyce niemożliwy do zrealizowania. W istocie, jest to kolejna próba przemycenia koncepcji komunistycznej w wizji jakiejś nowej „wspólnoty pierwotnej”, do której jakoby prowadzi nas „postęp”.

Współpraca ma swoje cybrenetyczne granice. Dlatego każdy, nawet najbardziej „dobroduszny” system w ostateczności utrzymywany jest za pomocą środków przymusu. Nawet jeśli nie od razu jest to bezpośredni przymus fizyczny, to jest to przymus ekonomiczny lub „społeczny”, polegający na pozbawieniu danego podmiotu części lub całości przysługujących jemu praw.

Państwo narodowe wciąż wydaje się pewnym funkcjonalnym optimum, w którym tendencje kooperatywne bilansują różne pojawiające się antagonizmy.

Unia Europejska, jak już dobrze widzimy – zmierza do anihilicji państw narodowych. Osiągane dzięki temu korzyści mają jakoby przeważać nad utratą wolności podmiotów państwowych. Strukturalne antagomizmy i konflikty interesów między populacjami zyskały tu miano „nacjonalizmów” i stały się tak jak gdyby „błędem wychowaczym”. Mieszkańcom UE trzeba „wytłumaczyć”, że powinni się kierować przede wszystkim dobrem ogółu a nie swoim. Polacy powinni przyjąć do wiadomości, że Europa potrzebuje „dzikiej natury” – więc niech Polska stanie się jej „rezerwą”. Potrzebny Europie przemysł niech zaś zostanie nad Renem. Jak Polacy będą posłuszni, to dostaną dotację a jak nie, to nie… Wszak decyzja została podjęta demokratycznie i zgodnie z prawem…

W słynnej książce „Ucieczka od wolności” Erich Fromm analizował nazizm jako formę dobrowolnego poddania się autorytetowi władzy dyktatorskiej za sprawą lęku przed niepewnością spowodowaną załamaniem się po I Wojnie Światowej resztek systemu feudalnego. W kapitalizmie ludzie otrzymali „za dużo wolności”, która była „zdziczała”. Choć wolni – mogli być z dnia na dzień zrujnowani za sprawą „niewidzialnej ręki rynku”. Dyktatura wydawała się im czymś pewnym – czymś, na czym mogą oprzeć swój niepewny los.

Uważam, że nasze czasy załugują na ujęcie „Ucieczki od wolności” w realiach lewicowego liberalizmu. „Bambinizm” jest ucieczką od wolności w zdziecinnienie maskowaną rzekomą „odpowiedzialnością”. W ramach liberalno-lewicowej ideologii wolność jest zbyt niebezpieczna, aby była realna. Ma pozostać wyłącznie „fetyszem” ukrytym w nazwie „liberalizm”. Ideałem tego systemu jest bowiem „wolna jednostka, która nic nie może i nic nie posiada, poza rzeczami zupełnie niezbędnymi”. Wszystkie najważniejsze decyzje będą podejmowane „gdzieś daleko” – w brukselskich eszelonach władzy, która zawsze wie, co „najlepsze dla ogółu”. Władzę może nie dyktatorską, ale obudowaną w taki sposób, żeby niezależnie od wyniku wyborów nic się nie zmieniło.

Czytaj więcej.