Przez ostatnie dni wnuki sąsiadów z powodu niepogody bawiły się na zadaszonym tarasie. Bawiły się zabawką-kiełbasą, która grała i wydawała polecenia co mają z nią zrobić. Za poprawne wykonanie naliczała punkty. A co moja generacja miała w czasie swego dzieciństwa. W większości: grę w kapsle „wyścig pokoju”, bierki, chińczyka czyli „człowieku nie irytuj się” . Dziewczyny lalki i to wszystko. Nic nam nie grało, nie piszczało, nie gadało. Musieliśmy wytężyć wyobraźnię by się nie nudzić.
Dlaczego dzieciństwo?
Paul Bowles, jeden z najwybitniejszych pisarzy amerykańskich, autor m.in słynnej „Pod osłoną nieba” na podstawie której Bertolucci nakręcił film pod tym samym tytułem tak uzasadnia odwoływanie się do czasów dzieciństwa:
– „Ile razy wrócisz myślami do zapamiętanego popołudnia, które tak głęboko jest częścią twej istoty, że nie wyobrażasz sobie nawet, jak bez niego wyglądałoby twoje życie. Cztery, pięć, może nawet mniej. …Załóżmy że dwadzieścia. A mimo to wydaje się, że liczba ta jest nieskończona”.
Skoro robił to Pamuk, Bowles, Naipaul to mogę i ja, mały skryba przy takich tuzach literatury.
„Wyścig pokoju” na Kościuszki cztery
Kiedy mieszkałem w tym domu, dzieciaków było w nim zaledwie kilkoro, bo i dom był niewielki. Mieszkało w nim może ze dwadzieścia osób. Nie pamiętam dokładnie, ale czy to ma znaczenie. Dzieciaków było chyba kilkoro, siostra, ja i mali Toczkowie na poddaszu oraz chyba jakieś dziewczynki na piętrze.
W moim wieku pamięć jednak płata już figle.
Przede wszystkim był „wyścig pokoju” czyli pstrykanie kapsli na wyrysowanej kredą na podłodze krętej trasie. Musiała mieć ich wiele bo wtedy zabawa była interesująca. Ale by mieć „zawodników-kolarzy” trzeba było te kapsle uzbierać.
Na ogół, zbieraliśmy pod kioskiem na końcu ulicy, zaraz przy dworcu autobusowym. To tam mężczyźni raczyli się piwem, a dzieciaki, oranżadą. Na ziemi, wokół kiosku, kapsli zatem było od czorta. Złote, srebrne. Z nadrukiem browaru i bez. Z gumową uszczelką i bez niej. Sztuką było wybrać te najlepsze. Nieuszkodzone. Bo bardzo często z powodu otwierania zębami lub otwieraczami miały uszkodzone lub pozaginane boki albo powierzchnię, która dotykała „nawierzchni toru wyścigowego”. Musiała być idealnie gładka bo każde wgięcie utrudniało precyzyjne pstrykanie swego „zawodnika” palcami.
Kiedy już miało się odpowiednią liczbę „zawodników” w „stajni”, zazwyczaj kilkunastu, można było zaczynać zabawę.
Każde z dzieciaków wystawiało z reguły dwóch „kolarzy” i nazywało ich po nazwisku. Często wybierając nazwiska słynnych kolarzy co już na początku gry było powodem do wielu kłótni. No bo ilu mogło być Szurkowskich. Tylko jeden. Tak więc by uniknąć bijatyki, w drodze negocjacji np. „teraz twój jest Szurkowskim, a potem mój”, ustalano zasady każdego biegu.
Na stracie każdy z uczestników ustawiał swojego zawodnika, niekiedy dwóch, a w drodze wcześniejszego losowania, ten pierwszy zaczynał kto wyciągnął najdłuższą zapałkę. Zginał palec wskazujący i delikatnie pstrykał w kapsel tak by „pojechał” najdalej, ale bez wypadania z trasy. Bo za to groziły punkty karne np. pominięcie w kolejce pstrykania, a nawet, cofnięcie na metę. Po nim zaczynali kolejni uczestnicy. Każdy starał się pstryknąć jak najdalej starając się by „zawodnik” mieścił się w granicach wytyczonego toru i by nie trącić innego „zawodnika”.
I tak, centymetr po centymetrze, „kolarze” jechali do mety przy głośnym dopingu ich „trenerów”, którzy na kolanach po kilku godzinach „wyścigu” mieli na nich takie odciski jak dewotka klęcząca w kościele.
Mogliśmy tak grać od rana do wieczora gdyby nasze mamy i babcie nam nie przerywały zabawy głośnym nawoływaniem – „Antek, Danka, Kazik, obiad na stole”.
Czyli zjawiały się „capo di tutti capi” wszystkich „trenerów” i przywoływały nas do porządku bacząc byśmy mieli pełne żołądki .
Jest coś magicznego w tych powrotach do czasów kiedy byliśmy naiwni, prostolinijni. Niekiedy szaleńczo odważni bo nie znaliśmy strachu. Bezkompromisowi. Mogę tak wracać do nich w nieskończoność. By odszukać siebie.
Autor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl
Zostaw komentarz