Działo się to w marcu 1982 r. zaraz po tym, jak z ewidentnego poduszczenia przez esbecję wyrzucono mnie z pracy w szpitalu psychiatrycznym. Sytuacja zaistniała wtedy mało ciekawa, bo mieszkałem wtedy na wsi, którą ze względu na istnienie szpitala nazywano Szajben- Baden, w której poza GS i Kółkiem Rolniczym, trudno by było znaleźć zatrudnienie. Jednak zasadniczym dla mnie problemem była nie tyle – utrata przeze mnie możliwości zarabiania pieniędzy, ile to, że ekskludowany ze społeczności pracowników służby zdrowia – traciłem ubezpieczenie emerytalne, zdrowotne oraz pogrzebowe, stawałem się raptem wyrodkiem, pasożytem socjalistycznego państwa, którego… zgodnie z uchwalonym prawem stanu wojennego, można było wywieść do obozu koncentracyjnego dla obiboków na Żuławach.
Wprawdzie od tego ratował mnie mój związek jako artysty rękodzielnika z Cepelią, która poza tym, że nieźle płaciła za wytwarzane przeze mnie figurki ceramiczne, odprowadzała za mnie podatki – przez co chroniła mnie częściowo przed robotniczo- chłopską inspekcją, ale to nie zapewniało mi ubezpieczenia. Mogłem wprawdzie zarejestrować działalność gospodarczą, jako tak zwana prywatna inicjatywa, ale się do tego nie kwapiłem, wiedząc, że esbecja nie popuści… i mogłaby narobić mi… wykorzystując urząd skarbowy sporo kłopotów.
Wtedy mnie olśniło, że przecież jest furtka, która pozwoli mi na powrót do szczęśliwej krainy społecznego ubezpieczenia, bo w PRL była, pozostawiona jeszcze sprzed wojny możliwość- zatrudniania – służących.
Rejestrowało się taką pracownicę w ZUS i płaciło za nią co miesiąc — niewielką składkę. Być służącym swojej żony, trochę szczypało moje ego, więc — wymyśliłem posadę jej kamerdynera.
Ze stosownym w tej sprawie, napisanym przez nią wnioskiem udałem się do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, wędrując po różnych szczeblach tej instytucji, wzbudzając u kolejnych urzędników uzasadniony brakiem precedensu lęk przed podjęciem pozytywnej decyzji. I tak dotarłem aż do samego dyrektora wojewódzkiego oddziału, który był dla mnie wtedy najwyższą rangą dygnitarzem, jakiego w życiu spotkałem. On jednakże węszył w tym wniosku jakiś podstęp, polityczny trik podejrzanego osobnika i odmówił uznania mnie kamerdynerem żony, a przecież tę funkcję pełnię już 56 lat.
Zostaw komentarz