Zdesperowany złymi dla niego prognozami wyborczymi prezydent Macron ostrzega:

„Wygrana skrajnej prawicy doprowadzi do wojny domowej!”

W tym samym duchu grzmią politycy Demokratów w USA:

„Wygrana Trumpa doprowadzi do wojny domowej” – powiedziała kilka dni temu w wywiadzie telewizyjnym kongreswoman Maxine Waters z Kaliforni.

Jednak ani Emanuel Macron ani Maxine Waters nie mówią już kto właściwie miałby tę wojnę rozpocząć.

Sprawa jest bowiem jasna. Już teraz we Francji dochodzi do akatków bojówek Antify na polityków prawicy. Trzy dni temu zamaskaowany bandyta uderzył mocno 70-letniego polityka Rychu Narodowego Herve Breuila, w wyniku czego poszkodowany doznał udaru mózgu. W wielu francuskich miastach dochodzi do regularnych zamieszek z udziałem radykalnej lewicy i imigrantów. Cztery dni temu prawica zorganizowała w Rennes marsz sprzeciwu wobec franuskiej polityki imigracyjnej. Powodem był gwał zbiorowy na 12-letniej żydowskiej dziewczynce dokonany przez grupę młodocianych imigrantów. Prawicowa demonstracja została zaatakowana przez Antifę i bojówkarzy propalestyńskich. Kiedy do akcji wkroczyła policja – posypały się na nią butelki i koktajle Mołotowa.

W USA „powstanie” przeciw Trumpowi zapowiadają zaś liczne związane z lewicą organizacje „antyrasistowskie”.

Przedziwnym sposobem w naracji polityków i mediów głównego nurtu obrazy płonących ulic, masowego rabunku i dewastacji stają się „zrozumiałą reakcją” na demokratyczny wybór prawicowych polityków, podczas gdy każda manifestacja środowisk prawicowych jest właściwie czymś, czego w ogóle nie powinno się tolerować.

Tymczasem proszę sobie tylko wyobrazić, jaka byłaby ich reakcja, gdyby to np. Marine Le Pen powiedziała, że wygrana Macrona doprowadzi do wojny domowej… Przecież byłoby to natychmiast odczytane jako „niedopuszczalna groźba prawicowych nacjonalistów” a Ruch Narodowy zostałby pewno oskarżony o terroryzm.

Jak wiemy, w styczniu b.r. Wojewoda Mazowiecki cofnął Marszowi Niepodległości status „zgromadzenia cyklicznego” a warszawski Sąd Apelacyjny decyzję tę podtrzymał. Należy zatem spodziewać się, że wpisana już od dawana w życie polityczne kraju manifestacja 11 listopada nie uzyska pozwolenia w tym roku wymaganego pozwolenia. Jeśli organizatorzy mimo to będą próbować do niej doprowadzić, zostanie to spacyfikowane przez policję i przedstawione jako kolejny argument na rzecz konieczności „jeszcze skuteczniejszej” walki ze „skrajną prawicą”. W międzyczasie minister Bodnar prowadzi pospieszne prace nad ustawą o „mowie nienawiści”, która zapewne spenalizuje wypowiedzi sprzeciwiające się europejskim politykom imigracyjnym czy w ogóle w jakikolwiek sposób niechętne wszędobylskiej „inkluzywności”. Ponieważ jest oczywiste, że właśnie europejska polityka migracyjna będzie wiodącym tematem Marszu – będzie to użyte jako uzasadnienie dla niewyrażenia zgody na jego organizację…

Tak wyglądają realia „Uśmiechniętej Polski”, tak wyglądają realia „Uśmiechniętej Europy” i tak wyglądają realia „Uśmiechniętej Ameryki”. Sardoniczny uśmiech stał się wizerunkiem naszych czasów i biada każdemu, kto się nie uśmiecha!

Dlatego trzymam kciuki za Donalda Trumpa, trzymam kciuki za Marine Le Pen i trzymam kciuki za Nigela Farage. Wywrócenie zmowy uśmiechniętych totalniaków stało się dziejową koniecznością!

Czytaj więcej.

Obraz Hubert de Thé z Pixabay

Sytuacja identyczna jak we Francji: przedstawiciele tzw. „apolitycznej” służby cywilnej wyrażają nieskrywaną nienawiść do Nigela Farage’a. Partii Reform UK na razie nie grozi, że stanie się ugrupowaniem rządzącym, niemniej łatwo sobie wyobrazić, że trudno tu byłoby mówić o choćby pozorach urzędniczej lojalności wobec takiego rządu.

Tzw. „służba cywilna” na całym Zachodzie, podobnie jak zawody nauczycielskie, jest istną wylęgarnią lewactwa zaszytą w głębokich strukturach państwa. „Apolityczna”, to może ona była pół wieku temu, ale dziś z dawnej apolityczności nic nie zostało.

Dlatego naprawa zdegenerowanego liberalizmu jest normalną drogą właściwie niemożliwa.

Czytaj więcej.

No dobra. Pewno ta decyzja może akurat nas cieszyć, ale zasadniczo wygląda to tak, że veto na forum UE już nic nie znaczy nawet bez zmiany traktatów.

Tylko czekać aż podobny trick zostanie zastosowany w jakiejś sprawie ważnej dla Polski albo Grecji.

Czytaj więcej.