Cieszyn – Wrocław – Warszawa – Kiszyniów – Bukareszt – Mediolan – Como – Mediolan – Warszawa – Kraków – Cieszyn. Całość w sześć dni i 13 godzin.
Sam siebie nie bardzo rozumiem. To pewnie efekt detoxu bałkanistycznego. Nie chce mi się już na Bałkany jeździć, bo byłem tam już tyle razy, że móglbym miejscowym doradzać jak efektywniej wracać z pracy do domu.
Rumunia pozostaje jednak w puli, może jeszcze Macedonia i Albania. Reszta – może za 15 lat, na emeryturze.
Cała ta podróż od początku do końca była jak sen wariata z otwartymi oczami. W Kiszyniowie dowiedziałem się, że zaraz będzie tu wojna i że Ruskie wejdą. Trzy pięćdziesiątki za 6 złotych, i można było palić papierosy. W barze IV kategorii. Czyli tej ostatniej, tylko dla miejscowych. W pociągu z Kiszyniowa do Bukaresztu, w którym było może z dwadzieścia osób w kilku wagonach (niepotrzebnie brałem jedynkę, mogłem zaoszczędzić 60 lei), była wykrochmalona pościel, ręcznik, ale w kiblu i tak robiło się prosto na tory, jak niegdyś u nas. W Bukareszcie przaśno, ale czysto. Rumuni mają już system kaucyjny na wszystkie możliwe opakowania. Za puszkę po piwie – 45 groszy! Zostawiłem dla biednych. W Mediolanie dużo pięknych budynków, starożytnych takich, ale obok nich nad ranem wiele starych białych kobiet na spacerze z psami, trochę przetrąconych z dnia poprzedniego, góry śmieci na ulicach. No i mnóstwo wysportowanych, młodych czarnoskórych mężczyzn. Kapuściński kiedyś napisał, że jak jechał podmiejskim autobusem z lotniska do centrum Paryża, to zza okien widział te same widoki, co w Nairobii. Jeszcze nie wiedział, że jest rasistą. Nazwał to wówczas utrzeświatowieniem Zachodu. To były w sumie słowa prorocze.
Tego jednak było za dużo w tak krótkim czasie. W moim wieku nie jest się już maratończykiem.
Następny wyjazd będzie wybitnie stacjonarny z dogłębną penetracją psychospołeczną lokalnej społeczności. Może Kaukaz, może Hiszpania, maybe i Maroko.
Zostaw komentarz