Staram się być, pewnie nieudolnie, człowiekiem refleksyjnym, w tym znaczeniu, że poszukującym sensu swojego życia ale w relacji z innymi. Bo życie dla siebie samego nie ma sensu. Jest jakby mentalnym i duchowym samobójstwem.
Takim sposobem pokazania tego, co myślę i czuję, jest moje pisarstwo, alegoryczne, prześmiewcze, może momentami zbyt bezpośrednie. Staram się tym sposobem nawiązywać jakąś relację z innymi. Jest ona w wiekszości przypadków niestety jedynie wirtualna, ale jest.
Dziś w rozmowie z kolegą uświadomiłem sobie, że jestem bezdomnym człowiekiem, choć mam dwa mieszkania. Jedno w Cieszynie, drugie w Warszawie. Ale to tylko pomieszczenia, w których nie ma jakichś relacji. Przystanie, do których przybijam i nocuję. Uświadomienie sobie tej bezdomności mnie dziś bardzo poruszyło, bo uznałem że wreszcie w wieku prawie 50 lat po byciu mentalnym marynarzem, trzeba się w końcu gdzieś zakotwiczyć. Choćby w najbardziej peryferyjnym porcie.
Ta rozmowa odbyła się w moim gabinecie, dość dużym pomieszczeniu, w którym kiedyś tętniło życie towarzyskie, ale od kowidu wszystko zamarło. Ludzie pojawiają się i znikają, nie wpadają na przerwach między wykładami na dłuższe rozmowy. Z przykrością stwierdzam, że moja ojczyzna jaką jest Akademia zamienia się w korporację. Standaryzacja, ewaluacja… nie ma już miejsca na wolną wymianę myśli, na ten ferment, który powodował w efekcie postęp w nauce. Zamieniono to wszystko na punkty, jak w Biedronce i Lidlu. Płakać się chce.
Jakoś te moje myśli o sobie, ale i o świecie akademickim, naukowym, w którym funkcjonuję, mielą się i stawiają mnie przed ważnym, jak sądzę wyborem. Mam nadzieję to w końcu jakoś przeciąć i opowiedzieć się po stronie… życia. Nie zaś po stronie tego, co już umarło dawno temu, ale czemu wielkim wysiłkiem utworzyliśmy, tak – ja również (tu samokrytyka), mauzolea.
Zostaw komentarz