Część II.
Politycy znów mają pomysł na szczęście
Cztery dni pracy – brzmi jak raj w PowerPoincie.
Ale Kowalski wie swoje: kiedy oni obiecują wolny piątek, w sobotę i tak trzeba będzie dorobić, żeby starczyło na rachunki.
Widzieliście to?
Polityk staje na mównicy. Uśmiechnięty, pewny siebie, z kolorową grafiką „Cztery dni pracy” za plecami.
Kowalski słucha jednym uchem. Drugim słyszy, jak ten sam polityk mówi, że trzeba pracować dłużej, bo ludzi do pracy brakuje, a emerytury nie mają z czego się brać.
Dwa hasła, jedna scena, zero logiki. Ale Kowalski nie jest głupi. Wie, że za każdą piękną obietnicą kryje się haczyk.
Rachunek i tak przyjdzie – w sklepie, w urzędzie, w codziennym znoju.
Czterodniowy tydzień pracy? Brzmi jak sen. Ale dla kogo?
Dla tych z klimatyzowanych biur, którzy klikają w Excelu i popijają kawę na zebraniach.
Budowlaniec na rusztowaniu? Pielęgniarka na dyżurze? Kierowca w trasie? Oni nie dostaną wolnego piątku.
Dostaną droższy chleb.
Dwa hasła, jeden haczyk
Politycy to mistrzowie opowieści. – „Pracuj krócej, bo ci się należy!” – krzyczą.
A zaraz potem: „Pracuj dłużej, bo kraj tego potrzebuje!”.
Starzejące się społeczeństwo, za mało rąk do pracy, ZUS na skraju bankructwa – to już nie marchewka, to bat.
Jak obiecać dwie sprzeczne rzeczy naraz? Prosto – to gra na emocjach.
Nikt nie powie wprost: „Będzie trudniej.”
Nikt nie przyzna, że mniej ludzi to mniej podatków, dłuższe kolejki i droższe życie.
Zamiast tego dostajemy bajki.
Jedną o dobrobycie – cztery dni pracy, więcej czasu dla siebie.
Drugą o solidarności – pracuj do siedemdziesiątki, bo emerytur nie wystarczy.
Kowalski patrzy na to z boku.
W telewizji widzi polityka w garniturze, za którym świeci slajd „Przyszłość pracy”.
Sala klaszcze. Media piszą o rewolucji.
A Kowalski pyta tylko: „To kto zapłaci za ten wolny piątek?”
Bo cuda nie istnieją.
Są tylko rachunki.
Reforma dla biura, nie dla człowieka
Czterodniowy tydzień pracy to piękne marzenie – ale tylko dla wybranych.
Dla tych, którzy siedzą w biurach z klimatyzacją.
Urzędnik, programista, marketingowiec – oni mogą machnąć ręką na piątek.
A Kowalski?
Jest budowlańcem, który od świtu stawia ściany.
Pielęgniarką, która biega między pacjentami na 12-godzinnym dyżurze.
Kierowcą, który liczy godziny w trasie, bo od tego zależy pensja.
Dla nich wolny piątek to nie odpoczynek – to dzień bez zarobku.
Marek, mój znajomy z budowy, śmieje się gorzko:
„Cztery dni pracy? Jasne, super. Ale kto zapłaci za cement, jak nie zdążę postawić muru? Klient? Szef? Państwo?”
Jego ekipa robi po 10 godzin, czasem w soboty.
Sezon krótki, rachunki długie.
Czterodniowy tydzień to bajka z PowerPointa, którą opowiadają ludzie, którzy nigdy nie trzymali łopaty.
„Niech spróbują wylać beton w cztery dni. Powodzenia.” – rzuca Marek.
Mniej godzin, droższy chleb
Kowalski zna prostą arytmetykę.
Pracujesz na godziny? Na akord? Mniej dni to mniej pieniędzy.
Żeby utrzymać pensję, firma musi podnieść stawkę.
A to znaczy – droższy chleb, droższy remont, droższy transport.
Weźmy piekarnię na rogu.
Pięć osób piecze 100 bochenków dziennie.
Przy czterodniowym tygodniu – o 20% mniej chleba.
Piekarz podnosi cenę o 25%.
Kowalski płaci 6 zł za bochenek zamiast 5 zł.
Fryzjer, taksówkarz, mechanik – to samo.
Ceny rosną, bo ktoś musi zapłacić za wolny piątek.
I tym kimś jest Kowalski.
W XVI wieku Hiszpania drukowała pieniądze z kruszców Nowego Świata.
Ceny rosły, ludzie biednieli.
Nazywano to inflacją.
Dziś obiecujemy mniej pracy, ale efekt ten sam – drożyzna.
Kowalski płaci w sklepie za marzenia polityków.
Cyfrowy urząd, papierowa dusza
Politycy obiecują cyfrowe państwo.
Wszystko załatwisz jednym kliknięciem. Brzmi pięknie.
Kowalski zakłada profil zaufany, wypełnia e-wniosek, wysyła przez ePUAP.
A potem słyszy:
„Proszę wydrukować i przynieść osobiście.”
Drukarka miele papier, jakby była relikwią PRL-u.
System miał zastąpić segregatory – pomnożył je.
Każdy e-wniosek ma papierowy cień: podpisany, ostemplowany, schowany w teczce.
A infolinie? To osobny krąg piekła.
„Jesteś 35. w kolejce” – mówi bot.
Kowalski czeka 40 minut, by usłyszeć:
„Proszę przyjść osobiście.”
AI miało być wybawieniem.
Nie rozumie ironii, emocji ani tego, że Kowalski ma godzinę przerwy.
„Twój numer w kolejce: 42” – mówi chłodny głos automatu.
To nie postęp – to test cierpliwości.
Biurokracja, która rośnie
Czterodniowy tydzień w urzędach? Brzmi jak marzenie urzędnika.
Dla Kowalskiego – koszmar.
Dokumentów nie ubędzie.
Podatki, pozwolenia, zaświadczenia – same się nie załatwią.
Jeśli urzędnik ma wolny piątek, kolejki będą dłuższe.
Albo trzeba zatrudnić więcej ludzi.
Więcej etatów, więcej kosztów, więcej biurokracji.
Państwo miało się odchudzić.
Puchnie jak drożdżowe ciasto.
Prawdziwa reforma wymagałaby odwagi: uprościć prawo, wyciąć formularze, zaufać obywatelowi.
Ale to za trudne.
Łatwiej obiecać cztery dni pracy i cyfrowe urzędy.
A potem drukować e-wnioski i zatrudniać nowych urzędników.
A co z rachunkiem?
Czterodniowy tydzień pracy, cyfrowe urzędy, inteligentne infolinie – brzmią jak postęp.
Ale Kowalski wie, że za każdą z tych obietnic kryje się rachunek.
Wolny piątek dla biura to droższy chleb w sklepie.
Cyfrowy urząd to kolejny świstek do podpisania.
Infolinia z AI? – „Czekaj, aż stracisz cierpliwość.”
Postęp to nie mniej dni pracy, tylko więcej sensu.
Nie więcej systemów, tylko więcej zaufania.
Sumerowie ryli w glinie, by coś po sobie zostawić.
My – w pogoni za nowoczesnością – zostawiamy pliki, których nikt nie odczyta.
Bo technika nie zastąpi mądrości.
I jak to zwykle bywa – rachunek i tak zapłaci Kowalski.
Ciąg dalszy nastąpi…
W części trzeciej – „Kowalski i system, który nie zna człowieka”.
O cyfrowych testamentach, urzędowych algorytmach i reformach, które nie wiedzą, jak wygląda prawdziwa praca.
(Fwleton z cyklu „PITOLENIE STAREGO GRZYBA”)
Zostaw komentarz