Jak Czas Sam Się Spóźnił Na Własne Spotkanie
Jet lag na opak, czyli jak spóźniony czas goni człowieka.

Dziś, 26 października 2025 roku, obudziłem się o godzinie szóstej, która była tak naprawdę siódmą, choć zegar twierdził, że to ósma — czy jakoś tak, bo wtedy jeszcze nie kumaty byłem. Czułem się jak pasażer lotu z Roczyn na Berdyczów, z przesiadką w absurdzie.

Zmiana czasu — ten urzędniczy figiel, który raz do roku robi z człowieka turystę we własnym łóżku.

Nie ruszyłem się z miejsca, a mam jet lag. Nie przez podróż, tylko przez decyzję, że czas będzie teraz biegł po nowemu. I tak jak co roku. Mimo, że człowiek wiedział, to jednak się łudził.

Siedzę więc — mentalnie — na przystanku busa, w piżamie, z walizką pełną nieprzespanych myśli.
Czekam, aż moja godzina biologiczna dojedzie. Może się spóźni. Może w ogóle nie przyjedzie.
Może stoi na czerwonym świetle między melatoniną a kofeiną.

Czas, ten cwaniak, sam się spóźnił na własne spotkanie.
A ja, jak frajer, przyszedłem punktualnie.
I teraz siedzę, kucam, leżę — nie wiem.
Ba, nawet wróbelek też już sam nie wie, czy siedzi, czy kuca.
Pewnie też jet lag go męczy.
A ja jestem tylko człowiekiem, który zaspał godzinę do przodu, choć cofnęli ją do tyłu.

Po godzinie czekania na przystanku busoczasu, machnąłem na to ręką i sam się przesunąłem – o dwie kawy i jeden pączek do przodu. Teraz jet lag tańczy ze mną polkę, a ja mu gram na nerwach.

Tik, tak, tik, tak — coś tika i tika.
Patrzę, a to zegar udaje dyrygenta.
Albo hipnotyzera, który chce mnie wziąć na spytki.
Ale i on myli takty, więc pewnie też ma jet-lagowy kłopot.

A wy jak, robaczki, żyjecie?

jet lag – przypadłość człowieka, gdy zmienia strefy czasowe, gdy sam podróżuje i goni czas, albo gdy czas za nim nie nadąża.

Z serii: „PITOLENIE STAREGO GRZYBA”.