W historii Bieszczadów zapisano wiele dramatów — wysiedlenia, pożogi, bratobójcze walki. Ale są też ludzie, których imiona nie pojawiają się na tablicach pamiątkowych. Ludzie, którzy w czasach pogardy wybrali człowieczeństwo. Którzy nie pytali o narodowość, zanim podali rękę. Którzy wiedzieli, że za dobro można zapłacić najwyższą cenę — i mimo to nie cofnęli się ani o krok. Bo historia, która pomija sprawiedliwych, nie jest historią — jest wyborem wygodnych narracji.

Niech ten tekst będzie głosem dla tych, którym go odebrano. Niech będzie śladem po tych, których uczciwość nie pasowała do żadnej wersji. Niech będzie przypomnieniem, że nawet wśród morza nienawiści można było pozostać człowiekiem.

Zima 1946 roku. Wieś Buk, niedaleko Cisnej. Śnieg skrzypi pod butami, a wokół panuje cisza, która nie wróży nic dobrego. Ludzie siedzą w domach, boją się wyjść. Wtedy do wsi wchodzi uzbrojony oddział UPA. Przyszli po jedzenie. Idą prosto do domu sołtysa, Pawła Owsianika.

Paweł wychodzi im naprzeciw. Spokojny, jakby wiedział, co go czeka. Żądają wszystkiego: mięsa, mąki, ziarna. Paweł mówi „nie”. Mówi, że dzieci są głodne, że ludzie nie mają już nic. Ale oni nie słuchają.

Związali go. Kazali zebrać się mieszkańcom. Chcieli, żeby wszyscy patrzyli, co się dzieje z tymi, którzy się sprzeciwiają. Jeden z nich zarzucił sznur na drzewo. Wtedy żona Pawła zabrała dzieci do piwnicy. Nie chciała, żeby patrzyły.

W ostatniej chwili zjawia się patrol milicji z Cisnej dowodzony przez Władysława Błachuta. Strzały, krótka walka. UPA ucieka do lasu. Paweł zostaje uratowany. Milicjanci pomagają rodzinie spakować się na sanie. Zboże, pierzyny, dzieci. Paweł siedzi z tyłu, milczy. Po kilkudziesięciu minutach docierają do Cisnej, na posterunek.

Ale spokój nie trwa długo.

Kilka tygodni później UPA wraca. Tym razem nocą. Atakują Cisnę. Złapali Pawła. Nie zabili go od razu. Torturowali go w chałupie. Bili, rozcinali skórę, złamali żebra, wydłubali oczy. Na końcu poderżnęli gardło. Ciało porzucono na śniegu.

Tego samego dnia zginął Panasiuk – Ukrainiec, Rusin. Mieszkał w Cisnej. Nie popierał UPA. Pomagał milicji. Próbował ratować sąsiadów. Złapali go po zmroku. Przypalali ciało rozgrzanym żelazem, zmiażdżyli szczękę, powiesili go do góry nogami w starej stodole. Jego krew zamarzła na deskach…

Brat Panasiuka – Hryćko – wcześniej ostrzegł posterunek. Dzięki niemu kilkunastu ludzi przeżyło. Potem zniknął. Nikt nie wie, co się z nim stało.

Dziś nikt o nich nie mówi.

Sprawiedliwi Rusini – tacy jak Owsianik,Panasiuk i Hryćko – zostali wymazani z historii. Nie pasują do żadnej wersji.

Nie mają grobów. Nie mają ulic. Nie mają pomników.

Jakby ich uczciwość była pomyłką.

Nie zostawili po sobie nic prócz milczenia. Czasem ktoś jeszcze szepnie:
– Był taki Panasiuk… dobry człowiek.
I zaraz się odwraca. Bo pamiętać – to znaczy zadrzeć z historią.

A jeśli nawet o sprawiedliwych boimy się mówić — to znaczy, że zwyciężył strach.

Może przyjdzie taki dzień, że obok tablic na wysiedlonych wsiach – z napisami:
„Wysiedlonym, wypędzonym, pamięci naszych ojców” –
pojawi się jeszcze jedna linijka:

„Sprawiedliwym mieszkańcom tych ziem, którzy wśród morza nienawiści ponieśli śmierć z rąk ukraińskich nacjonalistów.”

Autor: Jędruś Ciupaga