Droga Basiu,
Piszę do Ciebie list nie licząc na odpowiedź. Po latach nieodzywania się mam nieodparte wrażenie, że zapomniałaś o mnie i mój los jest Ci zupełnie obojętny. Pomyślałam jednak, że spróbuję napisać i poczekam na Twoją reakcję. Jeśli wybierzesz milczenie, uszanuję tę decyzję.
Nie widziałyśmy się lat bez mała pięćdziesiąt, prawda? Nie pamiętam, kiedy to podjęłaś decyzję o wyjeździe z Polski. Wyznać Ci muszę, że ogarnęła mnie zazdrość na wieść, że zamieszkasz w Kanadzie. Ja również miałam taką myśl, żeby wyjechać za granicę, ale prawdopodobnie wiesz, jak potoczyły się moje losy. Wysłano Ci szereg listów o mnie i tym, co mnie dotknęło. Podobno dzwonisz czasem do kuzynki Krystyny? Mówiła, że zapewne w okolicy zbliżających się świąt wykonasz telefon i może zapytasz, co u mnie?
Patrząc wstecz na Twoją decyzję o emigracji uznaję ją za bardzo rozsądną. Nasz Ojciec był człowiekiem dumnym i apodyktycznym. Nie wątpię, że chciałby pokierować Twoim życiem, gdybyś pozostała w Warszawie. Nigdy nie udało mi się zrozumieć, jakże było możliwym, że na zewnątrz potrafił wzbudzać powszechny szacunek, podziw i miłość swoich pacjentów, a w domu zakładał maskę z zimnym obliczem nieobecnego Ojca. Pamiętasz, jak tęskniliśmy za nim, gdy znikał na długie dni w szpitalu na kolejnych dyżurach? Tłumaczył, że praca jest dla niego służbą i obowiązkiem, ponad którym niczego ważniejszego nie znajduje. A jednak w wielu momentach naszego życia potrafił pojawić się niemalże z nienacka i niezapowiedzianie, by udzielić reprymendy i wyrazić uwagi na temat naszej przyszłości i dalszych losów. Ubolewam ogromnie, że nie nie chciał wysłuchać naszego zdania i zaplanował każdy z etapów edukacji i kolejnych lat życia w dorosłości. Nie dziwi mnie, żeś poniekąd uciekła na ten daleki kontynent, by mieć spokój i pewność, że nie wtargnie i nie zażąda posłusznego spełnienia swojego nakazu. Mnie zabrakło sił i odwagi, żeby postawić na swoim, a poza tym z czasem uległam tej narzuconej przez niego pasji. Po latach, gdy kończyłam naukę w Akademii przyznałam Mu rację. Studia były trudne i wymagały nakładu ogromnej pracy, ale ratowała mnie myśl o lepszej przyszłości. Chciałam stać się na podobieństwo Ojca szanowaną lekarką. Przyznasz z pewnością, że byłam tego bliska. Ukończyłam Akademię z wyróżnieniem i na koniec otrzymałam dyplom za dobre oceny w nauce. Wybrałam dziedzinę inną niż ta Ojca, bo nie chciałam wchodzić w świat męski i zamknięty dla kobiet. W tamtych czasach chirurgia była zarezerwowana dla mężczyzn, dlatego po krótkim wahaniu wybrałam dermatologię. Ojciec nie przyklasnął tej decyzji, ale ku mojemu zaskoczeniu przemilczał sprawę. Zgaduję, że nie miał na to czasu, a może ochoty. Grunt, że mi nie zamknął drogi, bo miał takie możliwości. Ja zaś byłam zadowolona z wyboru i szybko uczyłam się o chorobach skóry i wenerologii, które okazały się ciekawe i dawały możliwości pracy naukowej. Od profesora J. otrzymałam propozycję pracy w Klinice. Zaproponował mi prace badawcze i szkolenia studentów, na co zgodziłam się nad wyraz ochoczo. Szybko wpadłam w wir obowiązków i pracy nad jedną ze skórnych chorób. Okazało się, że mam dużo możliwości i środków na badania, potencjał intelektualny, o czym wielokrotnie mówił Profesor. Potem otrzymałam zaproszenie na roczny staż w klinice we Francji. Intensywny to był czas w moim życiu. Nie brakowało nieprzespanych nocy, stresów, które wywoływały moją nerwowość i złe nastroje. Starałam się nie zważać na to i pracowałam dalej ponad swoje możliwości. Teraz wiem, że należało spowolnić i dać sobie więcej wytchnienia, urlopu od wszystkiego, co było w pracy. Ty też miałaś wrażenie, że upodobniłam się do ojca i jak on zapomniałam o wszystkim co jest poza pracą? Wciągnęłam się w ten kołowrotek, ale nie narzekałam, wręcz wielbiłam te wszystkie zajęcia. Masz przekonanie, że to był mój błąd? Ja tego nie rozwikłam, choć kiedyś chciałam zrozumieć. Czy żałuję? Teraz to już bez znaczenia. Żal mam do kogoś innego, bo gdyby nie on mogłoby być inaczej. Tak przynajmniej mówią inni, ale nie wiem, czy tak rzeczywiście by się mogło stać.
Mówią, że była mi pisana piękna przyszłość, ale widać Bóg miał inne plany. Gdy po raz pierwszy pojawił się mój epizod szaleństwa, Ojciec zabrał mnie do znanego sobie kolegi. Nie posłuchał go i podobno był niezmiernie wzburzony jego słowami. Potem byliśmy u kilku innych, co potwierdzili zdanie pierwszego. Jednakże charakter Ojca dał znać o sobie. W głupiej dumie wolał ukryć kłopot, jakim była jego córka. Czy masz wrażenie, że to mogło wytyczyć moje losy? Tak, potem zmienił zdanie, ale nadal ukrywał mnie w zamkniętych i odległych szpitalach. Nie chciał pogodzić się z myślą, że zachorowałam i moje losy są naznaczone szaleństwem. Królewska choroba, schizofrenia do dziś jest problemem dla rodziny chorego. Co dopiero w tamtym czasie? Była wyrokiem i wykreślała z listy zwyklych ludzi. Chorzy trafiali w ręce lekarzy już na zawsze i rekomendowane metody lecznicze niewiele mogły pomóc. Kochana Basiu, ale to były lata siedemdziesiąte, XX wiek i metody były coraz lepsze! Stosowano leki, odstąpiono od okrutnych prób uleczenia. Z pewnością znane Ci są metody jak śpiączki malaryczne czy okrucieństwo nagrodzonej Noblem lobotomii. Na szczęście nie zarzucono elektrowstrząsów, ale wspomagały mnie one na krótki czas. Nie jest wykluczonym, że współcześnie stosowane leki przywróciłyby mnie do lepszego zdrowia. Taką mam nadzieję, choć oczywiście nie ma to teraz większego znaczenia. Jak wiesz Ojciec do śmierci nie pogodził się z moją chorobą. Wolał udawać, że nie istnieję i porzucił na rzecz każdego innego pacjenta. O matce celowo nie wspominam, bo ona nigdy nie miala swojego zdania i stała się cieniem swojego męża. Czy to prawda, że przez całe lata brała leki na uspokojenie? Może to był powód jej emocjonalnej obojętności, bo innego wytłumaczenia nie potrafię odnaleźć.
Gdy zastanawiam się, co odebrała mi choroba, śmiało mogę odpowiedzieć, że wszystko. Porzucił mnie ojciec, przyjaciele i reszta, co swego czasu przynależała do bliskich znajomych. Mój Jerzyk zniknął przed innymi. Szybko wykreślił mnie ze swojego życia, które zdążyliśmy zaplanować na długie lata. Ten cios był największy. Nie podniosłam się po tym nigdy więcej.
Niewiele pamiętam i nie wiem, co dokładnie działo się ze mną. Wchłonął mnie świat urojeń i halucynacji. Na zawsze zamknął mnie pomylony niebyt pomieszany z przeszłymi zdarzeniami. Zdawało mi się, że muszę spieszyć do pracy, do znużonych oczekiwaniem na mnie pacjentów. Snułam pomysły na nowe metody lecznicze skórnych ran i innych dolegliwości. Zupełnie i kompletnie zapadłam się bezwolnie w swoim szaleństwie. Niewiele mnie zostało. To jakaś a pustą w środku skoripa bez dawnej mnie, bez charakteru i osobowości, niezdolna do myślenia i decydowania o czymkolwiek. Pozostałam sama, bez nikogo, kto zainteresuje się mną po mojej śmierci. Jedynie kuzynja z mężem wpadną do mnie raz na tydzień. Odrywają mnie od wpatrywania w widoki za oknem i zadają pytania, na które nie odpowiadam.
Droga Basiu, wysyłam Ci ten list, którego nie napisałam i nigdy nie napiszę. Bądź zdrowa i w szczęściu i pomyśl o mnie czasem.
Twoja kochająca siostra Janina.
Zostaw komentarz