Przed nami już tylko ostatnie 2 dni pielgrzymowania po przepięknej Armenii. Były one niezwykle intensywne i pełne niespodzianek. Z Gori udaliśmy się do klasztoru Noravank, drogą która wiedzie do Iranu i Górnego Karabachu. Przejechaliśmy przez przełęcz położoną na wysokości 2340 m n.p.m. i zjechaliśmy niżej, pozostawiając chmury i mgły na górze. Po pewnym czasie słońce przedarło się przez chmury i zrobił się przepiękny jasny słoneczny dzień. Mogliśmy podziwiać piękne krajobrazy. W tej prowincji klimat jest bardzo zróżnicowany. Zimą jest tu bardzo zimno. Zdarza się, że z powodu obfitych opadów śniegu droga bywa często zasypana i wiele miejscowości jest całkowicie odciętych od świata.
Rejon ten słynie z serów z tymiankiem wyrabianych w specjalnych kamiennych naczyniach, oraz z winogron mających specyficzny smak, a rosnących na wysokości 1600 m n.p.m. i tylko w tym rejonie.
Klasztor do którego jedziemy nazwany „różowym klasztorem” z powodu koloru oraz skał które go otaczają. Jest kolejną perełką architektury ormiańskiej z XIII wieku. Swoją sławę zawdzięcza również dwukondygnacyjnemu kościołowi Matki Boskiej. Położony w kanionie rzeki Arpa, był w XIII-XIV wieku siedzibą biskupów.
Do lat 50-tych ubiegłego stulecia ze względu na brak drogi był trudno dostępny dla wiernych i pielgrzymów. Docierano do niego drogą wodną lub szlakami górskimi. Asfalt został położony dopiero 20 lat temu. Droga która do niego wiedzie jest najładniejszą jaką jechaliśmy. Zbudowana wzdłuż przepięknego wąwozu, między urwistymi skałami koloru czerwonego, różowego i jaskrawo pomarańczowego pokrytych zieloną roślinnością z licznymi grotami i jaskiniami na różnych wysokościach ,zachwyca. Zdjęcia nie oddadzą piękna jej otoczenia.
Z dołu klasztor Noravank, wygląda jak misternie wykonana przepiękna miniaturka. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że to nie jeden klasztor, a kompleks klasztorny składający się z 3 kościołów: Matki Bożej (z 1339 roku), Jana Chrzciciela (X wiek) oraz z kaplicy świętego Grzegorza (1275 r.). W otoczonym murami klasztornym terenie znajduje się 12 budowli.
Zanim udałam się do Armenii czytałam o Kościele Matki Bożej. Nie raz się przekonałam, że opis a rzeczywistość, to dwie różne rzeczy. Tak samo było w tym przypadku. Kościół składa się z dwóch części – dolnej i górnej, do której można wejść kamiennymi bardzo wąskimi stromymi schodami, wystającymi z powierzchni budynku, a znajdującymi się z obu stron drzwi wejściowych części dolnej. Ponieważ nie mają one poręczy, przemieszczając się po nich należy być jak najbliżej ściany i uważać, by z nich nie spaść.
Na fasadzie jednej z kaplic jest bardzo ciekawa płaskorzeźba Boga Ojca błogosławiącego prawą ręką Jezusa na krzyżu i podtrzymującego głowę biblijnego praojca Adama. Obok artysta umieścił gołębia symbol Ducha Świętego.
Pośrodku placu, między kościołami znajduje się studnia życzeń. Jest to kilkumetrowy okrągły szyb średnicy ok 2 m, do którego schodzi się wąskim zejściem po metalowej drabince. Na jego dnie w bocznej ścianie znajduje się niewielka nisza na której końcu stoi oparty o ścianę zabytkowy chaczkar. To on jest celem pielgrzymów i turystów. Jak mówi legenda, dotykając go spełni on jedno życzenie. Ja z mężem również zeszliśmy na dno studni i dotykaliśmy chaczkaru z nadzieją, na spełnienie naszych życzeń. Tak też zrobiła większość z naszej grupy. Ponieważ klasztor Noravank, położony jest wysoko w górach widok na otaczającą go panoramę zniewala swymi pięknymi kolorami. Żal było opuszczać to przepiękne miejsc.
Upał stawał się coraz bardziej nieznośny, zanim udaliśmy się do klasztoru Chor Virap, zatrzymaliśmy się w wiosce Areni słynącej z produkcji win, będącej jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Armenii.
To właśnie w jednej z jaskiń gór Armenii odkryto najstarszą na świecie, bo pochodzącą sprzed ponad 6 tysięcy lat wytwórnię wina. Archeolodzy znaleźli w niej m.in.: prasę do winogron, kadzie do fermentacji, oraz naczynia do picia. Na miejscu zachowały się także nasiona dokładnie z tego samego szczepu, z którego do dziś jest wytwarzane wino w tym regionie Armenii.
Choć świadectwa picia wina przez człowieka pochodzą z okresu starszego niż znaleziona wytwórnia, to jest ona najstarszym znalezionym na świecie zakładem tego typu. O tysiąc lat młodsza jest egipska wytwórnia uważana do tej pory za najstarsze odkryte miejsce, w którym robiono wino. W tym samym regionie Armenii znaleziono także najstarszy skórzany but na świecie, wykonany pięć tysięcy lat temu.
My zwiedzaliśmy jedną z wielu winiarni w tej wiosce. To w niej widzieliśmy w chłodnych piwnicach dziesiątki beczek z leżakującym i dojrzewającym winem. Najpopularniejsze jest granatowe wino słodkie, półsłodkie, półwytrawne i wytrawne. Winiarnia którą zwiedzaliśmy specjalizowała się w winach wytwarzanych z ciemnych winogron, szczepu wywodzącego się z prehistorii, będącego w prostej linii nasionami znalezionymi w jaskini. Próbowałam kilka z nich. Najbardziej smakowało mi czerwone wino słodkie. Było przepyszne, delikatne w smaku i miało przepiękny bukiet smakowo-zapachowy. Kupiłam kilka butelek. Ich zawartość zrobiła furorę wśród rodziny i znajomych. Krótki odpoczynek w wytwórni wina, były miłym przerywnikiem na naszym pielgrzymkowym szlaku.
Z winiarni udaliśmy się do klasztoru Chor Virap położonego w Dolinie Ararackiej. Tereny przez które przejeżdżaliśmy słyną z uprawy drzew owocowych. Są to tzw. wioski owocowe a ludność zajmuje się przetwórstwem owocowym. Uprawiany jest też w niektórych miejscach ryż i soja. Ziemia jest prywatna i bardzo droga. Im bliżej do Erewania tym droższa. Na wyżynach jest tańsza, ale nie opłaca się jej kupować, bo rezultat upraw często nie zwróci poniesionych nakładów.
Widoczność była wspaniała nie było ani jednej chmurki na niebie. Jadąc asfaltową szosą podziwiamy w słońcu świętą Górę Ararat. Widywaliśmy ją w różnych miejscach podczas naszego pielgrzymowania, ale dziś wyglądała wyjątkowo pięknie.
Oglądając krajobrazy i słuchając Tatula nim się spostrzegliśmy dojechaliśmy na miejsce. Sam klasztor Chor Virap (Głęboki Loch) powstał w XVII wieku. Zbudowany z litych kamieni, położony jest na wysokości około tysiąca metrów n.p.m. Znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie świętej góry Ararat (30 km w linii prostej) w pobliżu granicy z Turcją i 40 km od Erywania. Ponieważ pogoda nam sprzyjała widzieliśmy go z daleka. Otoczony murami obronnymi z basztami, bardziej przypomina twierdzę niż klasztor, przepięknie się prezentował na jej tle. Widok był wspaniały. W oddali było widać ludzi pracujących po obu stronach granicy i tureckie posterunki wojskowe.
Monastyr jest jednym z najświętszych miejsc Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego i celem licznych pielgrzymek oraz wycieczek turystycznych. Centralne miejsce zajmuje niewielki kościół pod wezwaniem Matki Bożej, zbudowany w pięknym klasycznym sakralnym stylu ormiańskim. Nie ma w nim znanych z innych świątyń dekoracji w postaci kamiennych płaskorzeźb. Przyległa do świątyni kaplica stoi bezpośrednio nad lochem św. Grzegorza i z niej jest do niego zejście.
Miejsce to ma długą historię. Znajdowała się tu jedna z wczesnych stolic ormiańskich Artaszad założona w 180 r p.n.e. przez króla Artaszasa I, ale o tym nie będę pisać. Informacje te są łatwo dostępne w internecie.
Dzieje tego miejsca rozpoczynają się w 642 r. To wówczas na miejscu więzienia św. Grzegorza Oświeciciela katolikos Narses III zbudował kaplicę pod wezwaniem tego świętego.
Teraz było nam dane zobaczyć tę głęboką na 7 metrów piwnicę, a raczej ciemny loch, w którym przetrzymywany był św. Grzegorz Oświeciciel. Można było tam wejść po pionowo umieszczonej żelaznej drabinie i zrobić zdjęcia. Ja się nie odważyłam, ale zszedł do niej mój mąż i zrobił kilka fotek. Mówił mi, że miejsce to robiło na wszystkich przygnębiające wrażenie. Jest ciasne, ciężko się w nim oddycha, a na dodatek pali się sporo świeczek. Zastanawiał się jak można było w takich warunkach przeżyć 13 lat.
Cudownym przeżyciem jakiego doświadczyliśmy w tym dniu była Msza Święta odprawiona przez naszych księży w niesamowitej scenerii, bo pod murami klasztoru i na tle biblijnej góry Ararat. Jej monumentalna wielkość i wiecznie ośnieżony szczyt emanowały nieziemskim spokojem i tajemnicą. Siedząc na wiekowych kamieniach modliliśmy się w różnych intencjach oraz o szczęśliwe zakończenie naszej pielgrzymki, która dobiegała końca.
Ostatni dzień obfitował w wiele ciekawych zdarzeń. Zobaczyliśmy niesamowicie ciekawe klasztory jak Garni-Geghard, a na koniec była wizyta w fabryce koniaków Ararat. No i niespodzianka ,dane nam było zobaczyć tańczące fontanny na Placu Republiki w Erewaniu.Ale wydarzyła się też rzecz,która nas wszystkich zasmuciła.W ostatnim dniu musiał nas opuścić nasz wspaniały kierowca,ponieważ miał w najbliższej rodzinie pogrzeb.
Ale o tym w kolejnej i ostatniej już części moich wspomnień.
Foto:Liliana Borodziuk,Zdzisław Borodziuk.
Ciekawa wycieczka, piękny opis i wspaniałe fotki.
Pozdrawiam
Tomek