Powiedzmy sobie, że na jej imię Katarzyna. Ma więcej niż czterdzieści lat i coraz szybciej zbliża się do pięćdziesiątki. Zachowała w sobie dużo z dawnej witalności, ale wprawne oko zauważy, że jest inną osobą niż dotychczas. Choć jej życie kurczy się za szybko, bo po każdym styczniu ma więcej siwych włosów i zmarszczek wokół oczu, to w środku ma dużo z dziecka. Poza tym jest średnia. Średniego wzrostu, średniej tuszy, o średniej długości włosów. Twarz ma zwyczajną, ani ładną, ani brzydką. Do niedawna wyglądała na trochę od siebie młodszą.
Stwórzmy miejsce i niech to będzie jakieś przyjemne pomieszczenie, w którym jest niewiele zbędnych dźwięków. Na jasnych ścianach wiszą obrazki, jakieś widoczki o co prawda znikomej wartości, ale na tyle przyjemne dla oczu, że szkoda wrzucić je w kąt. Takie kąty są często miejscem, którego nie da się potem opuścić. Stają sie cmentarzyskiem, które oblepi kurz i pajęczyny. Potem, bo zawsze się może zdarzyć jakiś remont albo porządki, czyjeś ręce z lekką odrazą i obrzydzeniem wyniosą te kwiaty w wazonie albo nadmorskie plaże z zachodem słońca w miejsce, z którego nieodwracalnie i na zawsze znika się i umiera. Pomieszczenie jest ciche i ciepłe. To ważne, bo trudno mówić o sobie, gdy jest zimno. Krzesło jest wygodne, bo to też ma znaczenie. Trudno wyobrazić sobie w tym miejscu twardy zydel, skrzypiące przy każdym poruszeniu krzesło, ale leżanka także nie byłaby dobrym pomysłem. Poza tym nie przewidziałam na nią miejsca. Na jej widok większość mogłaby zacząć ziewać, a po próbie nawiązania kontaktu, gdy nastaje cisza, ktoś mógłby cichutko zasnąć, a przecież nie po to jest to pomieszczenie.
Czy czas ma tu jakieś znaczenie? Można wybrać dowolną porę roku, może być zima, bo lato jakoś nie pasuje wstępnie do całości wprowadzenia. Może to jeszcze zmienię i na końcu uznam, że „nie, bardziej pasuje tu jesień albo koniec lata”. Pomyślę, bo z tym moim pisaniem jest tak, że gdy obmyślam jakiś temat, to i tak finalnie tekst jest o czymś innym. Teraz też miałam zamiar wykorzystać pewną opisaną częściowo sytuację, ale naszły mnie fale wątpliwości i niechęci, które jak złe duszki szepczą mi do ucha: „zostaw, porzuć, to nie będzie ciekawe”. Ulegam tym głosom, ale wtedy pojawiają się inne, przy prawym uchu, jak drugi chórek, który mruczy przyjemnie łechcąc moje ego. Lubię je, bo ten wielogłos chwali, ale też wspiera, bo ciągle walczę ze sobą, czy warto pisać do tej swojej „szuflady”, czy nie marnuję czasu, który denerwuje mnie tempem znikania. Gdybym miała trzecie ucho, to pewnie i przy nim mogłaby się pojawić chmurka i z zapisanym jak w komiksowej książce tekstem
„pisz, przecież robisz to dla siebie”.
Taki był pierwotny powód i zamysł. Pisanie miało mi pomóc w tym, żeby odbarczyć się z ciężaru trudnych historii. Taki wymyśliłam sobie sposób, żeby podzielić się tym, co potrafi we mnie siedzieć czy tkwić jak zadra i zwyczajnie nie daje o sobie zapomnieć. Oczywiście, że jest w tym chęć zwrócenia uwagi na siebie, rodzaj narcyzmu, ale każdy tego potrzebuje i nie wydaje mi się, żeby chęć zwrócenia uwagi na siebie była z gruntu zła. Jest jeszcze jedna rzecz i tego obawiam się najmocniej, a mianowicie śmieszności. Sama mam skłonność do oceniania, do krytyki, a zarazem jej właśnie obawiam się najbardziej. Mam w głowie myśl, że ktoś zobaczy ten tekst i mruknie pod nosem, że to żałosna grafomania, że znowu coś mignęło pośród wielu innych tekstów i filmików, tych co są przyjemne, a na pewno krótkie i łatwe, a ten jest za długi, za gęsty i za smutny. Może to moje błędne wrażenie, ale to, co wymaga wysiłku, choćby niewielkiego, a zwłaszcza czasu, jest szybko odrzucana. Brakuje go mnie, innym ,a do tego corazbardziej. Widać tylko jak znika, wietrzeje, usypuje jak w klepsydrze. Szkoda tego czasu, gdy go tak bardzo za mało. Tak myślę, bo czy sama nie gnam gdzieś i dokądś każdego dnia? Nie muszę się spieszyć, a jednak ulegam temu nurtowi zagonionych i zapędzonych. Podobnie do reszty dziwię się, że znowu poniedziałek albo piątek, kolejna zima, „a przecież dopiero co były lipcowe wakacje, pamiętasz?”. Denerwowało mnie takie gderanie mojej babki. Każdego wieczora mówiła, że dopiero był ranek, że kolejny tydzień upływa. Potem dodawała jak w refrenie ” zobaczysz, zdzwisz się, bo też za chwilę będziesz stara”. Miałam wtedy koło dwudziestu lat i irytowało mnie to narzekanie. Teraz mówię to samo, co nawet mnie troszkę bawi choć niczego zabawnego w tym nie ma. Wychodzi na to, że jestem do niej bardziej podobna niż bym chciała. Pamiętam jej twarz, która od zawsze przypominała mi suszoną śliwkę. Myślałam wtedy, że bardzo nie chciałabym się do niej upodobnić. Wyobrażałam sobie, co zrobić z tym nadmiarem skóry, ktory tworzył głębokie bruzdy. Głębsze od tych, co mieli inne. Takie „niedowyprasowania” żadnym zmyślnym żelazkiem. Miała krótkie ciemne włosy, których nie farbowała. Liczba tych srebrnych była na tyle mala, że raczej dodawały uroku. Kręciły się w loczki, ale to było już zasługą fryzjerki, takiej co od lat ją znala i nie chodziła do żadnej innej. Może potrzebowała tej stałości i rytuału?Teraz to ja ją trochę przypominam, choć dziwię się widokowi, gdy zaglądam w lustro. Babki już nie ma, ale jestem ja.
Zostawiam te wątpliwości i sprzeczające się ze sobą myśli. Wracam do pierwotnego zamysłu, bo planowałam opisać dwie sytuacje. Myślałam czegoś troszkę dodać, ciut ująć, dosmaczyć i wyszło na to, że wstęp rozrósł się tak, że brakuje miejsca na te historie.
Podobno teraz długie teksty są źle widziane, bo brakuje na nie chętnych. To prawda? Pytam, bo ciągle przyglądam się zmianom w otoczeniu i coraz mniej je lubię. Płytkość, krótkość, małość, chwilowość, klikalność. One teraz rządzą. Ważne są inne sprawy, bo te wyrażone w liczbach obserwujących, patrzących i pędzących po coś, co nierzadko jest bez znaczenia. Nie będzie przesadą słowo „przerażenie”. To właśnie czuję zaglądając do mediów społecznościowych, gdy włączam radio, gdy słucham ludzi. Mam wrażenie, że jeszcze bardziej i więcej wszystkiego jest na sprzedaż. Intymność, własne tajemnice, dowolne wydarzenia mają swój cennik. Wszystko na wierzchu, rozebrane, obnażone, bo tylko tym można się wyróżnić. „Wszystko na sprzedaż”.
Zostaw komentarz