Zanim napiszę coś więcej, muszę złożyć pewną deklarację. Otóż wszystko, co jest napisane pod spodem, jest moją prywatną (KH) opinią – moją a nawet najmojszą, nienarzuconą przez nikogo i z nikim nie powiązaną. To są słowa wynikające z mojej wiedzy, moich doświadczeń i moich emocji – wyłącznie ja jestem za nie odpowiedzialny i wyłącznie do mnie można mieć o nie pretensje (śmiało). Koniec prologu.
Najprościej byłoby wrzucić parę zdjęć, poprosić AI o krótki komentarz do nich i iść dalej. Nie jestem chyba jednak zbyt szeroko znany z tego, że zawsze wybieram najkrótszą drogę. Zbyt często zdarza mi się za to wędrować pod prąd. Tak też będzie chyba w tym przypadku.
Pamiętacie taki tekst: „Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech i pamiętaj jaki spokój można znaleźć w ciszy”? Napisał go prawie sto lat temu niejaki Max Ehrmann. Mam wrażenie, że dziś byłbym go w stanie zadedykować całemu światu – a na pewno większości moich Rodaków. Bez wątpienia wszystkim politykom, niezależnie od ich barw klubowych. Nie będę jednak powielał tego, co przez ostatni miesiąc napisano już pewnie pierdyliard razy. Obserwowałem to nieco z boku nie chcąc wpisywać się w chór wrzaskunów (i dbając o własny psychiczny dobrostan). Skupię się zatem na tym, czego nie napisano albo dotknięto tylko powierzchownie. Tak, oczywiście chodzi mi o wojnę w Ukrainie – ale też o szerszy, polsko – ukraiński kontekst. Myślę, że jako człowiek, który po raz pierwszy postawił swoją nogę na ukraińskiej ziemi ponad 30 lat temu, mam pełne prawo mieć własny osąd, mam też prawo do wypowiedzi. Jeśli się ona komuś nie spodoba – to trudno; proszę mnie w takim wypadku usunąć ze znajomych. Osoby podnoszące jazgot, turbo (i pseudo) patriotyczny komentariat i ruskie onuce będę stąd wypieprzał samodzielnie, bez żadnego komentarza.
Moją opinię, dla własnej wygody, podzieliłem na kilka sekcji:
1. PODZIĘKOWANIE
Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim polskim politykom. Tak, wszystkim – zarówno z lewa jak i z prawa; piszę to zbiorczo bo szkoda mi czasu na punktowanie każdego przypadku – wielokrotnie to poza tym zrobiono. Tym zza granicy również serdecznie dziękuję ale to osobny temat, kiedyś może go poruszę. Chciałbym Wam więc z całego serca podziękować, drodzy specjaliści od dobrej, lepszej i jeszcze lepszej zmiany. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem udało wam się w niedługim czasie doszczętnie spierdolić to, na co ogromna część społeczeństwa (zarówno prawicowa jak i lewicowa) pracowała żmudnie przez kilka długich lat. Mówię o tej części społeczeństwa, wrażliwej na los innych ludzi, nie wyrażającej zgody na jednoznaczne zło dziejące się tuż za płotem. Mówię o godzinach, dniach, tygodniach i miesiącach poświęconych przez wielu ludzi (również z narażeniem własnego bezpieczeństwa, zdrowia i niejednokrotnie życia) i urywanych z własnego życia po to aby pomóc innym. Mówię o kolejnym w naszej wspólnej historii nieprawdopodobnym zrywie społecznym, oddolnym i bezinteresownym – niestety kolejnym, który najpierw rozmieniliście na drobne, następnie zrobiliście na nim szereg biznesów, za które teraz ciągacie się po prokuraturach a na końcu postanowiliście go definitywnie utopić w imię doraźnych potrzeb partyjnych. Jesteście jak odwrócony Midas – wszystko, co weźmiecie w swoje ręce, natychmiast zamienia się w gówno. Po raz kolejny w najnowszej historii kolejne pokolenie polityków pokazuje w sposób drastyczny, że coś takiego jak polska racja stanu zwyczjnie nie istnieje – to tylko figura retoryczna służąca do okładania się nawzajem w kolejnych telewizjach. Mam do was jedną prośbę: przestańcie już nam „pomagać”. Po prostu nie przeszkadzajcie. A najlepiej – walcie się.
2. POLSKA RACJA STANU
Przechodzimy tu gładko z punktu pierwszego. Otóż ostatni raz o polską rację stanu zadbali panowie Piłsudski i Dmowski, których trudno posądzić o wzajemną sympatię. Podczas konferencji wersalskiej ten pierwszy pisał do drugiego, że choćby miał się porzygać z obrzydzenia, za nic nie może dopuścić do sytuacji, w której interes odradzającego się kraju ucierpi przez nasze własne, polskie spory i ambicje. Dmowski żabę przełknął i w Wersalu mówił z Piłsudskim jednym głosem – dzięki temu Polska otrzymała szansę, której – przynajmniej wtedy – nie zmarnowała. Później przyszły lata trzydzieste, w których niemal jak w lustrze, odbija się rok 2025. Jak to się skończyło – wszyscy wiemy. I teraz też się tak skończy, nie miejcie co do tego złudzeń. Pisałem jakiś czas temu, że dach płonie. Wielu to wyśmiało – a tymczasem spalił się do reszty. Teraz zaczekajmy tylko na ciąg dalszy, który – jak to ma w zwyczaju – bez wątpienia nastąpi.
Polska racja stanu: niezależna, wolna i mogąca się obronić przed bolszewią Ukraina. Ktoś czegoś nie zrozumiał? Dalej. Silna polityka wschodnia – bo wschód to nie tylko Ukraina. „Silna” nie oznacza „pyszałkowata”. Tej lekcji od późnego średniowiecza (z małymi przerwami ale to wyjątki potwierdzające regułę) nie odrobiliśmy. Halo! Śmieją się znów z nas.
Polska rzeczywistość AD 2025: dach już nie płonie, on dogasa. Teraz pali się piętro.
I nie – to nie jest pora na to żeby przepraszać Ukraińców za to, co robi mój rząd, mój prezydent, urzędnicy w moim kraju. Nie zamierzam zresztą przepraszać. To pora żeby wziąć wiadro i zgasić ogień bo inaczej wszystko diabli wezmą.
3. ŁACH ŁACHMANOWICZ ŁACHMANOW
Jest na ulicy Bolszaja Łubianka w Moskwie pewien budynek. Wybudowano go pod koniec XIX wieku jako siedzibę (niektórzy mówią nawet, że apartamentowiec) towarzystwa ubezpieczeniowego „Rossija”, szybko jednak zmienił lokatora. Już w roku 1917 w jednej z najniższych kondygnacji zadomowił się bowiem towarzysz Łach Łachmanowicz Łachmanow. Czekista, tępy żupak w głupiej czapce z malinowym otokiem. Wyjątkowa menda, która upodobała sobie mój kraj jako ulubiony kocioł do mieszania. Miesza w nim do dzisiaj:
– Gaśnicą Brauna,
– Płonącymi w całej Polsce magazynami i sklepami,
– Banderą i Szuchewyczem,
– „Przypadkowo” spadającymi dronami i „balonami meteorologicznymi”,
– Zasiłkami,
– Koncertami,
– Spuszczonym powietrzem z opon pojazdu z napisem „pomoc humanitarna” (i to wielokrotnie),
– odkręconymi kołami w kolejnym takim pojeździe,
– Buńczucznymi bredniami Mentzenów wszelkiej maści
Żeby było jasne: z Banderą sam mam problem. Jednak wyciąganie tego teraz, po osiemdziesięciu latach i w dodatku w taki sposób zaprowadzi nas wyłącznie … właśnie na Łubiankę. Bo nie tędy droga, moi mili. Ofiarom zbrodni wojennych jest wprawdzie chyba wszystko jedno jak zginęły (powtarzam za nieocenionym Konstantym Gebertem – z lekką ironią oczywiście) ale bez wątpienia nikomu nie powinno być wszystko jedno, co z taką ofiarą zrobić. Bo nie są to „jakieś stare trupy” jak chciała jedna pani ministra (cóż, chyba mamy taką lewicę na jaką zasłużyliśmy) ale też to Memento nie może służyć do okładania się po mordach ani do załatwiania (to wyjątkowo obrzydliwe) partykularnych, drobnych i doraźnych interesów. Zwłaszcza politycznych. Tu nie ma wygranych – może poza wspomnianym Łachem Łachmanowiczem – są za to sami przegrani. No i zwykle słychać tych, którzy na cały regulator drą ryja a nie tych, którzy próbują rozmawiać. Znakomitą robotę robi Karolina Romanowska – tylko dlaczego nie słychać jej a Mentzena, prującego się we Lwowie do „wszystkich Ukraińców”. Drogi panie Mentzen, zapraszam ze mną na wycieczkę do Zaporoża. Ku własnemu zdziwieniu zobaczy pan, że mało kto wie tam kim był Bandera (nie mówiąc już o Wołyniu). Nie zmienia to faktu, że i Ukraina ma tu swoje za uszami. Ale, tak jak napisałem wcześniej: nie w ten sposób i nie teraz. Byliśmy już naprawdę na dobrej drodze do pojednania. Wy, odwróceni Midasowie, cofnęliście nas o epokę, robiąc ze złota gówno. Dla własnej, dobrej, poselskiej pensji, stanowiska, dobrej szkoły dla potomstwa, fejmu w internecie, Bóg wie jeszcze czego. I w ten sposób spotykają się tu punkty pierwszy, drugi oraz trzeci mojej krótkiej opowieści.
A towarzysz Łachmanowicz Łach Łachmanow cicho śmieje się w piwnicy na Łubiance. Stachanowską normę wypracował z dużą górką. Może będzie miał kolejny order albo daczę. Może nawet jakieś chińskie auto albo uśmiech prezydenta. I, rzecz jasna, całkiem niezłą pensję.
4. ERGO
Wnioski wyciągnijcie sobie sami. My robimy dalej swoje. Nadal wierzę, że po prostu jest nas więcej.
W lipcu przyjechały do nas, jak co roku, dzieci z Ukrainy. Trzy kolejne grupy, trzy tygodnie bez alarmów, dronów, syren, nieszczęść i rozpaczy. Trzy tygodnie ciszy i spokoju – przerywanych, na początku rzadko, później coraz częściej, śmiechem. Trzy tygodnie nad Kałębiem, które – nadal w to wierzymy – mogą zmienić świat na lepsze. Wojny w taki sposób nie wygramy ale dorzucimy trzy kopiejki do zwycięstwa.
Równolegle szła humanitarka. Tak – bo pomoc, dziś tak trudna, że czasami nawet niemożliwa, musi działać dalej. I powtórzę po raz nie wiem który – jeśli oczekujesz podziękowań i pokłonów, jeśli robisz coś za wdzięczność – przestań już pomagać bo pomagasz nie tym, którzy tego potrzebują a wyłącznie sobie. „Bo już tyle pomogliśmy ……”, „a bo oni tacy roszczeniowi ……”, „my im pomoc a w podzięce dostajemy flagę UPA ….”. Wszystko to niestety czasem bywa prawdą ale wiecie co? Nie patrzcie w stronę „filozofii” Trumpa i otaczających go podnóżków, nie przejmujcie się nadętym „pragmatyzmem” nagłówkowych dziennikarzy i komentatorów typu Witold Jurasz. Spójrzcie za to w stronę Marka Kotańskiego. Albo poczytajcie Biblię. Tam są prawidłowe odpowiedzi.
Naszych dobroczyńców tu na razie nie oznaczam (przyjdzie na to pora) – żeby ich nie stawiać w głupiej sytuacji. Napisałem bardzo osobiście, nie każdemu musi być po drodze z takim postawieniem sprawy. Niemniej jednak moja wdzięczność nie ma granic. Dzięki wsparciu z Waszej strony przyjechały z Ukrainy dzieci, w lipcu oraz w sierpniu szły transporty pomocowe a kolejne już na horyzoncie. Chapeux Bas i bądźcie dalej z nami, proszę.
Niżej na obrazkach wakacyjny „odpoczynek”… Pojechały przez ten czas dwa tiry aż po dach wypchane żarciem, ubraniami i kocami, materace, buty i polówki … Dla chłopaków z przyfrontowych brygad zrobiliśmy znów apteczki (prawie 200), zawieźliśmy także leki, medycynę, opatrunki, wózki i pampersy. Dzięki naszym przyjaciołom z Anglii przywieźliśmy też karetkę – po doładowaniu pojechała (nie bez przygód) w swoją drogę i dotarła tam, gdzie jej najbardziej potrzebują.
I to nie jest koniec. Bo prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
A teraz jest właśnie bieda.
PS.
Zostawiam link – jeśli ktoś z Was myśli podobnie jak ja, będzie wiedział jak pomóc.
Jeśli się zgadzacie, z tym co napisałem – podajcie proszę dalej.
Autor: Krzysztof Hoffman
Zostaw komentarz