Tryptyk o człowieku, którego zastąpić chce system. 

Dzisiejszy świat zna nasze dane, numery, preferencje i sny z reklamy, ale nie ogarnia najważniejszego — bo nie wie, kim jest człowiek.

Ten tryptyk jest opowieścią o pamięci, pracy i algorytmie, które miały ułatwić życie, a zaczęły nim rządzić. A także o Kowalskim — człowieku, który, wciśnięty w schemat wszechogarniających systemów, mimo wszystko próbuje ocalić swoje człowieczeństwo.

Czy ma szansę?

Część I: 

Tysiąc lat pamięci

Papier, glina i bity – dlaczego Kowalski nie ufa chmurze

Zaginął ci kiedyś dokument w komputerze? Zdjęcia z wakacji? Pięć tysięcy lat temu Sumerowie ryli w glinie rachunki za zboże. Glina twardniała w słońcu Mezopotamii, a słowa zostawały na tysiąclecia – jakby przeczuwali, że przyszłość będzie ciekawa przeszłości. Dziś w muzeum wciąż można rozczytać te rachunki, listy, skargi. To nie tylko pismo – to ślad życia: ktoś coś kupił, coś przysiągł, pokłócił się o miedzę.

A my? Zapisujemy życie w chmurze – na serwerach, które umierają szybciej niż kartka z zeszytu. Zdjęcie z wesela ’95? Format zniknął. Program nie działa. Nośnik martwy. Komputer mówi: „Błąd 404”. W tym błędzie kryje się prawda o nas: im nowocześniejsi, tym mniej po nas zostaje.

A jednak Kowalski, stojąc w urzędzie, prosi o świstek z pieczątką. „Proszę złożyć wniosek przez ePUAP” – mówi pani w okienku. „Ale dostanę potwierdzenie na papierze?” – upiera się Kowalski. Nie jest zacofany. Nie tęskni za maszyną do pisania. Wie, że papier to pewność – coś, co można dotknąć, schować, położyć na stole. Gdy chmura się rozwieje, a system padnie – papier zostanie.

Gliniana tabliczka kontra martwy plik

Wyobraź sobie muzeum w Bagdadzie. Na półce leży gliniana tabliczka – krucha, lecz cała. Ma pięć tysięcy lat i wciąż opowiada, ile owiec sprzedał sumeryjski kupiec. To nie zabytek – to dokument życia, który przetrwał wojny, pożary i pustynne burze.

A teraz pomyśl o NASA. Dane z misji Apollo nagrywano na taśmach – cudzie techniki lat siedemdziesiątych. Dziś? Część z nich to martwe hieroglify. Sprzęt zniknął, formaty się zestarzały, dane trzeba odzyskiwać jak ceramikę z piasku. Kodeks Hammurabiego nadal mówi. Dane z lotu na Księżyc – ledwie szepczą.

Kowalski nie zna Hammurabiego, ale czuje to samo. Gdy prosi o papierowe potwierdzenie, robi to z rozsądku. Cyfrowy świat to krucha obietnica – plik w chmurze znika szybciej niż dym z ogniska. Papier można wziąć do ręki, przechować, pokazać wnukom. To namacalny ślad, że coś się wydarzyło.

Papier to pewność.

W średniowieczu pergamin był świętością. Skryba, przepisując księgę, tworzył świadectwo istnienia. Akt nadania ziemi, pieczęć króla, podpis przeora – wszystko miało wagę, bo było materialne. Można było dotknąć, powąchać, usłyszeć szelest pergaminu. Świat był uporządkowany, bo istniał zapisany znak.

Dziś Kowalski, prosząc o papierowe potwierdzenie, szuka tego samego – pewności w niewidzialnym świecie. „Mam to w systemie” – mówi pani w okienku. „A ja chcę na papierze” – upiera się moja ciotka, emerytka z małego miasteczka. Ściska świstek z pieczątką jak skarb, bo boi się, że system jej nie zauważy. Dla niej ten papier to dowód, że jeszcze istnieje. Ekran miga, wymaga hasła, potwierdzenia SMS-em. Bo kiedy wszystko znika — papier po prostu jest.

Iluzja cyfrowej wieczności

Nowoczesność sprzedaje bajkę: „Twoje dane są bezpieczne w chmurze”. Brzmi jak zaklęcie. Ale chmura to cudzy komputer. Jeden błąd – i znika. Każdy, kto stracił zdjęcia z pendrive’a albo dokument z dysku, zna tę bezsilność. Format nieobsługiwany. Plik martwy. Dane wyparowały. I nie ma już nikogo, kto wie, co tam było. Tak wygląda cyfrowa wieczność – błyszczy krótko, potem gaśnie.

Zwoje z Qumran, zapisane dwa tysiące lat temu, wciąż mówią o wierze. Nasze e-maile? Znikną w dekadę. Kowalski, prosząc o papier, nie walczy z postępem. Walczy o pamięć – o to, by jego życie nie rozpłynęło się w chmurze.

Paradoks postępu

Produkujemy więcej danych niż wszystkie epoki przed nami. Miliardy maili, wiadomości, dokumentów. Ale im więcej zapisujemy, tym mniej trwa. Cywilizacja bitów jest krucha – jak domek z kart, który pada bez prądu. Pergaminy z Qumran, kamienne tablice z prawami – one przetrwały imperia. Nasze e-maile? Znikną, zanim wnuki je zobaczą.

Kowalski, stojąc po papierowe zaświadczenie, nie jest reliktem. Jest realistą. Wie, że postęp to nie obietnica wieczności w chmurze, ale ślad zrozumiały dla człowieka. Papier, glina, kamień – niosą pamięć przez tysiące lat. Bity? To iskry – błyskają i gasną.

Nie chodzi o cofanie świata do gęsiego pióra. Chodzi o to, by pamiętać, że najdoskonalszy system nie jest wieczny, jeśli zapomina o człowieku. Trzeba więc zastanowić się, jak zabezpieczać dane, by dało się je odczytać za dłuższy czas. Bo trudno podejrzewać, że ktoś robi to specjalnie, by człowiek dostał nagle amnezji i nie wiedział, że ma jakąś historię. A przecież Sumerowie, ryjąc w glinie, wiedzieli: pamięć to nie tylko dane – to świadomość, że coś warto zachować.

Ciąg dalszy nastąpi…

Skoro pamięć trwa krócej niż dysk twardy, to może i praca powinna trwać krócej?

A w części drugiej jest o tym jak politycy obiecują cztery dni pracy, a Kowalski i tak robi sześć — bo musi.

Eej z cyklu „PITOLENIE STAREGO GRZYBA”.