Osiem dni temu zatankowałem do pełna Srebrnego Szerszenia i ruszyłem na Wschód. Zmierzałem do Suczawy w Rumunii, ale trasa via Węgry i Maramuresz jest na tyle przez lata zjeżdżona, że pamiętam nawet gdzie są dziury w drodze. Postanowiłem pojechać przez Ukrainę. Do Użgorodu od strony Słowacji wjechaliśmy bez większych przeszkód. Słowaccy celnicy interesowali się tylko tym, ile mam gazu i benzyny w baku. No i spisywali przebieg auta. Prawie 350 tys. Do miliona jeszcze daleko, ale dam radę.
Przez jakiś czas miałem wątpliwości czy to etyczne, wpierdzielać się komuś na podwórko, na którym toczy się regularna wojna. Czy się bałem? Nie, w ogóle, jestem pozbawiony tego rodzaju instynktów. Zwłaszcza, że na miejscu życie toczy się normalnie. Działają hotele, kluby, restauracje, kawiarnie, na placach zabaw są dzieci. Brakuje tylko mężczyzn w wieku poborowym. Są albo na froncie, albo wyjechali za granicę. Każdego dnia służby graniczne wyławiają chłopaków próbujących przepłynąć graniczną Cisę na rumuńską stronę. W krajobrazie miejskim dominują zatem kobiety, dzieci i starcy. No i w każdym mieście mnóstwo plakatów z wizerunkami poległych na froncie. Chłopaki urodzenia w latach 90. Straszny widok.
Ostatecznie swój pobyt na Ukrainie uznałem nawet za stosowny. Bo gdyby Ruscy mnie jakimś cudem wysłali na tamten świat, to Moskalom byłoby trudniej przykryć swoje zbrodnie. Byłoby trochę syfu dyplomatycznego. Tak myślę, może nie mam racji. Inna rzecz, że ja zawsze pcham się w takie miejsca, jak ćma do żarówki. W poniedziałek w nocy zawyły w Użgorodzie syreny alarmowe, ale nie zszedłem do schronu. Zmęczony byłem.
Srebrnym Szerszeniem przejechałem na początku Zakarpacie, które w jakiejś mierze przypomniało mi Wojwodinę. Rusiński, ukraiński, węgierski w naturalny sposób mieszały się z sobą. Zakarpacie, jako region, który na przełomie XIX i XX wieku kilkakrotnie zmieniał przynależność państwową, nauczyło się „geopolitycznej powściągliwości”. Każdy tu jest po prostu u siebie, przesuwanie granic odbiera jako zamach na swoją wewnętrzną suwerenność.
Zakarpacie to uporządkowane gospodarstwa domowe. Może niezbyt zamożne, ale uporządkowane. Dużo roślin. Począwszy od winorośli, przez minipalmy, po wielokolorowe kwiaty. I obejście zawsze pozamiatane. Ludzie na Zakarpaciu mają hopla na punkcie zamiatania W Mukaczewie i Czerniowcach widziałem chłopaków w mundurach wojskowych z amputowanymi nogami. Z protezami. Palili papierosy o rozmawiali o życiu, pragnąc wrócić do normalności. W cerkwi (greckokatolickiej) w czasie niedzielnej liturgii dużo było modlitw o pokój. I o spokój ducha dla tych, co polegli na wojnie z Moskalami.
Na Ukrainie przed przeprawą przez Cisą kąpaliśmy się jeszcze w słonym jeziorze w Sołotwino. Tam nie da się utopić. Nic nie trzeba robić, bo woda sama wywala na powierzchnię. Wyborne miejsce. Potem przejazd przez granicę do Rumunii. Ukraiński celnik mówił po polsku. Powiedział, że babcia go nauczyła. Zapytałem gdzie to było. Powiedział, że na Wołyniu. Świadomie nie kontynuowałem tematu. Celnik rumuński zaprosiła nas na kanał. Wszystkie rzeczy weg z bagażnika. Pytam go, ale dlaczego? Odpowiada: bo wiesz, masz w bagażniku dużo dziwnych rzeczy – jakieś dwie łopaty, przedłużacz na 20 metrów, kieliszki, zestaw ratunkowy, w cholerę kocy, scyzoryki itd. Ale ostatecznie przepuścił.
Rumunia rozczarowała. Ceną LPG. Około 4,75 zł za litr. To dlatego wracaliśmy znów przez Ukrainę, bo tam jest za 2,5 zł. I tak zwiedziliśmy Czerniowce – najbardziej na wschód wysuniętą prowincję Austro-Węgier. Czerniowce urzekają. Piękne miasto o wielokulturowej tożsamości. Tu przeciętny człowiek władał trzema językami. Jakieś sto lat temu. Ale i to przemija.
Rumunia nadal jest fajna, ale coraz bardziej droga. Coraz mniej dworców do spania na rampie. Lapte batut też podrożało. No i te drakońskie kary za wykroczenia drogowe. W zasadzie to już mógłbym już siedzieć w rumuńskim więzieniu. Ale Crama w Suczawie, przy parkingu i targu wciąż działa oferując znakomitego Rieslinga mołdawskiego w cenie 10 zł za litr. Miejscowi Cyganie w ogóle się nie zmienili. To chyba najtrwalszy element lokalnego krajobrazu. Zawsze zawieszeni w czasie. Cyganie, konie, papierosy, liczna dziatwa. Zawsze tak samo.
Wracając do Polski przez Ukrainę, wielokrotnie byliśmy kontrolowani przez wojskowych w punktach kontrolnych przy drodze. Zawsze z taktem i uprzejmością. Żadnej chamówy. Wśród kontrolujących były zresztą bardzo urodziwe kobiety. Wracaliśmy przez Czerniowce, Stanisławów i Stryj. Po przejechaniu na drugą stronę Karpat widać było jednak cywilizacyjną różnicę. Zakarpacie to z pewnością część Europy Środkowej, reszta zachodniej Ukrainy jest bardziej dyskusyjna. Może z wyjątkiem Lwowa i Stanisławowa.
I tak wróciłem do Cieszyna, ale za 2-3 tygodnie znów wybędę na wschód. Inaczej skisnę.
Zostaw komentarz