Wszystko zależy od perspektywy. Od strony Kijowa i Moskwy to Zakarpacie, od strony Pragi i Budapesztu to Przedkarpacie. Po jednej i drugiej stronie mieszkają Kurdowie Europy Środkowej – Rusini. Są historycznie i genetycznie przyklejeni do tych gór i tego przedgórza. Do tego Ukraińcy i Węgrzy, trochę Cyganów, we wschodnio-południowej części także Rumunów. Ten region pod wieloma względami przypomina moją ukochaną Wojwodinę, na której polach i dworcach kolejowych przespałem kilkadziesiąt nocy.
Gdy wjeżdża się tam od strony Słowacji, widać wyraźnie, że za Michalovcami stopniowo rozrzedza się Unia Europejska, która resztką sił przypomina o swoim istnieniu już na samym przejściu granicznym. Ale tylko symbolicznie. Celnicy podkreślają swoją rolę spowalniając czynności związane z odprawą. Jeden zapytał, po co jadę na Ukrainę. Powiedziałem mu, że szukam szczęścia. Jego zwoje mózgowe tego nie przetrawiły. Potem chciał tylko wiedzieć jaki mam stan licznika. Potem są już bary, w których pali się papierosy w obecności dzieci, pije nieakcyzowany alkohol oraz kwas chlebowy, mówi co się chce bez obawy o oskarżenie o mowę nienawiści.
Użgorod ma lotnisko „przyklejone” do samej granicy ze Słowacją. To chyba jedyne miejsce, z którego obecnie na Ukrainie mogą startować i lądować samoloty cywilne. Za blisko granicy, żeby Ruscy ryzykowali bombardowanie. Dworzec kolejowy majestatyczny. Na pierwszym piętrze 2-3 pokoje hotelowe w cenie litra wódki na osobę. Pociągi masywne i piszczące. Ludzie obwieszeni tobołami. Bo jak już jechać to z czymś przecież.
Obok dworca kolejowego jest knajpa, w której można zjeść rybę z plackami ziemniaczanymi. Szefowa zachęca jednak, by dla zdrowotności dobrać do tego trzy pięćdziesiątki. Dla zabicia ewentualnych zarazków. Z knajpy widać olbrzymie rondo przed dworcem kolejowym. Trochę jak na Polach Elizejskich, tylko w mikroskali wschodnioeuropejskiej.
Mukaczewo jest bezsprzecznie węgierskie, jak wszystkie pozostałe wiochy przy granicy z Węgrami i Rumunią. Ochoczo podkreślają oni swoją odrębność, ale mają tę zaletę, że w odróżnieniu od Węgrów z Węgier, da się z nimi dogadać w jakimś słowiańskim narzeczu. Niechętnie go używają, ale mając świadomość, że ten ich dziwny język do nikogo obcego nie dotrze z żadnym przekazem. Prawdziwy Węgier ma wąsy i kapelusz oraz jest lekko otyły, prawdziwa Węgierka ma niebieskie lub zielone oczy oraz jest otyła lub też jest chuda i reprezentuje Węgry w pływaniu synchronicznym lub na czas. Węgierskie dzieci rodzą się zmęczone.
Dojeżdżamy nad Cisę w Tiacziwie, żeby zobaczyć most, który kończy się w połowie rzeki. Wokół pierdylion kamer, wycofujemy się, choć marzyło mi się zdjęcie na tym odcinku granicy Unii Europejskiej. Przez jakiś czas jedzie za nami samochód ewidentnie śledząc nas. Potem zresztą była kontrola drogowa w wykonaniu ukraińskich sił zbrojnych. Przejeżdżamy.
W Sołotwinie uświadamiam sobie, że to jak Cieszyn, jest miasto podzielone granicą. Zresztą po ukraińskiej stronie jest więcej Rumunów niż Ukraińców i Rusinów. Z jednej na drugą stronę przejeżdża się przez most z drewnianym podkładem. W Sołotwinie są wyższe ceny paliwa, ale też słone jezioro ze wstępem za 100 hrywien (niecałe 10 zł za dzień). Woda ciepła, ciało jest unoszone na powierzchnię z uwagi na megazasolenie. Nie ma też potworów wodnych, które zazwyczaj obskubują kąpiących się. Można też wysmarować się błotem i wyglądać jak idiota.
Potem pojechaliśmy do Rumunii, mojej ukochanej. Tam spędziliśmy trzy dni. Na konferencji. Nawet miałem 25-minutową prelekcję. Najadłem się, wypiłem i wyspałem, i znów pojawiłem się na Zakarpaciu.
To dopiero początek moich eksploracji.
Zostaw komentarz