Na liście ofiar znalazłam trzy bliskie Osoby. Potem nastał trudny czas, gdy wykonywałam zadania związane z organizacją pożegnania dwóch z nich. Dwa tygodnie ciężkiej pracy, ale może ta zadaniowa harówka pozwoliła nie rozsypać się zupełnie. Miałam honor witać trumny z ciałami Ofiar na ojczystej ziemi na lotnisku wojskowym, jechać na Torwar ulicami stolicy w kondukcie przez gęsty szpaler milczących i płaczących ludzi, organizować Mszę w Katedrze Polowej, uczestniczyć w pogrzebach. Myślałam, że najgorsze za nami. Jakże się myliłam.

Rok później na miejscu katastrofy po raz pierwszy przekonałam się, jak bardzo państwo polskie nie zdało egzaminu. Wystarczyło schylić się, by z błota wyjmować fragmenty samolotu wielkości dłoni.

Potem okazało się, że doszło do pomyłek w identyfikacji ciał i konieczna jest ekshumacja. Na prośbę Rodziny jednej z Ofiar brałam udział w ekshumacji i dwóch sekcjach w Krakowie i Wrocławiu. Próbowaliśmy sprzeciwiać się ekshumacji, na próżno. Nie wsparły nas żadne ważne media. Milczała telewizja publiczna, TVN, różne Gazety Wyborcze. Bo sprawa miała miejsce jeszcze za rządów PO. Ilu z Państwa słyszało, że w 2013 roku były już ekshumacje? Krzyk na całą Europę podniesiono dopiero, gdy ekshumacje innych Ofiar robiono po zmianie rządu. Nie zapomnę w czasie sekcji skandalicznej bezduszności przedstawicieli prokuratury i – w jakże ważnym kontraście – ogromnej empatii, wręcz ojcowskiej troski wrocławskich lekarzy wykonującej autopsje.

Potem kilkuletnia batalia sądowa o odszkodowanie dla Rodziny. Ówczesny rząd bowiem kłamał jak z nut, że każda rodzina dostała po 250 tysięcy. Kilka rodzin zostawiono bez grosza. Upokarzające Rodzinę stanowisko sądów powszechnych obu instancji. Dopiero Sąd Najwyższy przywrócił wiarę w sprawiedliwość.

Ale nie ekshumacje, nie sekcje, nie proces były najgorsze. Najgorszy jest podział narodu, wzajemna nienawiść, głębokie pęknięcie. Niezrozumiałe, bolesne, krzywdzące. Uwłaczające pamięci Ofiar.