Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek otworzył niebezpieczną furtkę do ręcznego sterowania wymiarem sprawiedliwości. Zamiast pełnej losowości przydziału spraw, gwarantowanej ustawą i mającej chronić obywateli przed arbitralnością, wprowadził mechanizm, w którym dwóch sędziów do składu wybiera prezes sądu mianowany przez samego ministra, a tylko jeden członek obsadzany jest losowo. To praktyczne cofnięcie reformy, która miała przeciąć zakulisowe wpływy i układy.

Trudno nie dostrzec tu analogii do PRL, gdzie ustawy i konstytucja deklarowały niezawisłość sądów, a w praktyce decydowały rozporządzenia ministrów i partyjne dyrektywy. Władza wykonawcza znowu wyciąga rękę po sądy, tak jak w latach komunizmu, kiedy prawo pisane było jednym, a praktyka drugim językiem.

To jest powrót do logiki komuny: „prawo prawem, a minister i tak zrobi swoje”. Zasada losowości została złamana, a wraz z nią fundament zaufania do niezależności wymiaru sprawiedliwości. Jeśli sądy znowu staną się narzędziem w rękach władzy, to cofniemy się nie o kilka lat, ale o całe dekady, prosto do czasów, które miały być tylko mrocznym wspomnieniem.