Moja przygoda z rolnictwem wymuszona została śmiercią ojca żony, który mimo bardzo zaawansowanego wieku władał 4 hektarami kujawskich piasków, we wsi Sierzchowo, gdzie wcześniej, przed przeprowadzką do Ciechocinka w tamtejszym dworze – mieszkał. To był okres schyłkowej komuny, na życie zarabiałem jako wytwórca rękodzieła artystycznego w postaci ceramicznych figurek. Zajęcie tyleż satysfakcjonujące co i absorbujące mnie osobiście. Jednak w wyniku narady z teściową – postanowiłem podjąć się w wieku 45 lat uprawy, pozostawionej przez teścia, odległej od mojego miejsca zamieszkania o 400 km – schedy. Kierowała wtedy mną nie tyle pobudka ekonomiczna, ile poczucie misji. Chciałem przeciągnąć w czasie moment ostatecznego zerwania w naszej rodzinie z tradycjami ziemiańskimi. Organizując sobie sam pracę w Manufakturze Ceramiki Artystycznej, mogłem bez trudu trzymać się rolniczego kalendarza, terminu zabiegów niezbędnych dla aktualnej uprawy. Najtrudniej było mi jednak docierać na pole. To był ten czas, kiedy paliwo było ściśle racjonowane na kartki. Mojemu wehikułowi, którym była „Syrena Bosto”, przysługiwało, bodajże 45 l benzyny miesięcznie. A ułożona przeze mnie, przy pomocy przyjaciół wytrawnych menedżerów socjalistycznego rolnictwa strategia prowadzenia gospodarstwa na odległość wymagała co najmniej 4 wyjazdów na rolę. Z mieszkaniem nie było kłopotów – zapewniony miałem dach nad głową – w odległym od Sierzchowa o 11 km Ciechocinku. Zarejestrowałem wtedy w gminie, w której mieszkałem 4 motorowery „Komar”, których dowody rejestracyjne wykupiłem za pół litra wódki sztuka. Na jeden motorower przysługiwało, niecałe 20 litrów benzyny miesięcznie. Do tego dochodziło paliwo pozyskane z przestępczego procederu; korumpowania wiejskiej nomenklatury albo samego benzyniarza, który był wiecznie pijany, co dawało jakieś 200 do 300 dodatkowych litrów rocznie. Jako rolnik zadebiutowałem, pod koniec lata w 1986 roku. Wspominam z rozrzewnieniem, jak chodziłem po rodzinnej ziemi z porcelanowym kwasomierzem polowym, żeby ustalić Ph gleby. Pole było bardzo zaniedbane przez dotychczasowego pomagiera teścia. Poza ewidentnym wyjałowieniem ziemi okropnym zachwaszczeniem wcześniej uprawianego rzepaku posiadało jednak dodatni walor pasującego do zboża przedplonu. I tak łącząc zespoły czynności pożniwnych z przedsiewnymi, przygotowałem pole do uprawy pszenżyta Triticale Grado Dzięki życzliwości inspektorów nasiennych z Aleksandrowa Kujawskiego – udało się mi przyszły zbiór zakontraktować, jako materiał siewny. Z Aleksandrowa też otrzymałem na kredyt, zwracane w naturze – kwalifikowane ziarno klasy oryginał, które miało stać się pierwszym odsiewem. Kalendarz rolniczy na Kujawach wyznacza o 2 albo nawet 3 tygodnie wcześniejszy siew od terminów siewów na Opolszczyźnie, gdzie wtedy mieszkałem. Po teściu, który był inżynierem, absolwentem Wydziału Chemii Rolniczej Uniwersytetu w Berlinie z 1912 r. odziedziczyłem sporą bibliotekę fachowych publikacji, które z zapałem neofity zacząłem pochłaniać. Do tego doszły niekończące się moje nagabywania znajomych kierowników słynnego Kombinatu Rolnego w Głubczycach, którzy z drwiącym uśmieszkiem dzieli się ze mną swoją wiedzą i praktyka rolniczą. Nawożenie, zasilanie, ochrona herbicydowa … Udało się mi pozyskać dotowane przez państwo te środki, tak że obniżało to koszt całej uprawy. Kluczową rolę w tym gospodarowaniu na odległość odgrywała możliwość – wynajmowania odpowiedniego sprzętu w pobliskim Kółku Rolniczym w Wagańcu. Byłem tam zresztą mile widzianym klientem, który w ramach kompleksowej uprawy zamawiał dwa traktory z pługami, albo siewnikami i do tego nie zwlekał z regulowaniem, wystawianych z dwumiesięcznym niekiedy nawet opóźnieniem rachunków. Pszenżyto wyrosło wspaniałe, o wydajności 57 kwintali z hektara.

A potem zostałem u siebie wojewódzkim prezesem PSL- Porozumienie Ludowe. Jako również działacz
NSZZ „Solidarność Rolników Indywidualnych” i jako przewodniczący miedzy związkowej komisji ds. spraw przekształceń własnościowych nieruchomości rolnej skarbu państwa na Opolszczyźnie nie miałem żadnego osobistego interesu, żeby w procesie przekształceń – uczknąć coś dla siebie. Wolny zatem byłem od pokus i nacisków, toteż – walnie przyczyniłem się do tego, że była postpezetpeerowska nomenklatura przy okazji likwidowanych PGRów – nie uwłaszczyła się na smakowitych o najwyższej klasie bonitacyjnej gruntach… .
Moje boje z byłym sekretarzem Biura Politycznego PZPR , a zarazem dyrektorem Kombinatu Rolnego Głubczyce Zbigniewem Michałkiem były tematem wielu publikacji , a nawet filmu dokumentalnego „Zachować do istnienia..”. Pełniąc funkcję, jak to określiła „ Gazeta Wyborcza” – psa na państwową ziemię – wspierałem aspiracje rolników rozwijających rodzinne gospodarstwa rolne tak skutecznie ,że dla świętego spokoju… w powiecie głubczyckim umożliwiono im nabycie 1300 ha ziemi. Sam kombinat dostał się w ręce spółki, której akcjonariuszami był rolnicy z hrabstwa Norfolk z Wielkiej Brytanii, jednak – przeciwstawiłem się dwukrotnie skutecznie próbom zawłaszczenia Kombinatu Rolnego Kietrz, pierwszy raz, przez zawiązaną tam przez kierowników i księgowego typową spółkę nomenklaturową „Rolkomplex Kietrz”, a potem- przejęcia przez firmę niemiecką SudZucker. To było 20 lat temu . Niemcy niesłychanie aktywnie się zaangażowali – w działania przejęcia na Śląsku 14 tys. hektarowego, znakomicie zorganizowanego na ziemiach I i II klasy kombinatu rolnego. W misterny dosyć sposób niby to bezinteresownie …uwikłali zarządzających kombinatem w osobliwe relacje( udostępnianie nieodpłatne nowoczesnych maszyn, doradztwo itp) do tego stopnia, że ich przedstawiciel, był tam traktowany – jak członek dyrekcji. Pytany przeze mnie dyrektor Oddziału Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Opolu o to, w jakim charakterze ich przedstawiciel w Kietrzu przebywa – odpowiedział:” jako gość hotelowy”. Poinformowałem o tej sytuacji Urząd Ochrony Państwa. Zainteresowanie służb specjalnych spowodowało, iż ów gość hotelowy, reprezentujący SudZucker – jak nie pyszny niezwłocznie wyjechał, a agencja zrezygnowała z ogłoszonego wcześniej przetargu na sprzedaż kombinatu. Pewnie obawiając się tego, że mogłoby się wydarzyć, że w przetargu monitorowanym przez UOP mógł ktoś inny niż Niemcy kombinat wylicytować. Teraz uprawiam na balkonie pelargonie.