Zawsze wierzyłem – i moje środowisko również – w ideę solidaryzmu społecznego. W coś, co nie jest pustym hasłem, ale próbą znalezienia równowagi między wolnością jednostki a odpowiedzialnością za wspólnotę, za Naród.

Po śmierci Kornela Morawieckiego jego marzenia o takim społeczeństwie podjął jego syn, premier Mateusz Morawiecki. To on próbował, na swój sposób, ożywić ducha polskiego solidaryzmu – tego, który wyrósł z „Solidarności”, z etosu pracy, wzajemnej pomocy i przekonania, że państwo nie może być ani opresyjne, ani obojętne wobec obywatela.

Solidaryzm społeczny to idea, która zakłada, że każdy człowiek ma prawo do godnego życia, ale też obowiązek troski o innych.

Nie chodzi tu o wyrównywanie wszystkiego na siłę, jak w komunizmie, który zabił indywidualność i wolność w imię równości.

Komunizm obiecywał raj na ziemi, a przyniósł niewolę i biedę. Solidaryzm natomiast szuka równowagi – chce wspierać słabszych, ale nie karać silnych; chce budować wspólnotę, a nie ją uniformizować.

Natomiast socjalizm różni się od solidaryzmu tym, że kładzie nacisk na własność wspólną i silną ingerencję państwa w gospodarkę. Państwo w socjalizmie staje się graczem, który rozdaje karty, często kosztem wolności i inicjatywy obywateli. Solidaryzm społeczny mówi inaczej: państwo ma wspierać, nie zastępować ludzi. Ma być sędzią, nie graczem.

Liberalizm lewicowy z kolei akcentuje równość szans i prawa jednostki, ale nierzadko gubi wspólnotowy wymiar życia – ten, który daje sens solidarności. A kapitalizm w swojej czystej formie stawia na zysk, konkurencję i samoregulację rynku – co napędza rozwój, ale potrafi być bezlitosne wobec słabszych.

Solidaryzm jest więc próbą znalezienia złotego środka – łączenia wolności gospodarczej z odpowiedzialnością społeczną. To idea głęboko zakorzeniona w polskiej tradycji i chrześcijańskiej nauce społecznej. Nie chodzi w niej o jałmużnę, lecz o sprawiedliwy podział szans, o świat, w którym silniejsi nie zostawiają słabszych za burtą, a słabsi nie oczekują, że ktoś przeżyje życie za nich.

Dziś ta idea jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Świat znów staje się podzielony, coraz bardziej bezlitosny, zdominowany przez egoizm i krótkowzroczność interesów. Jedni chcą wszystkio nacjonalizować, inni – wszystko sprywatyzować. A przecież człowiek nie jest ani trybikiem w maszynie państwa, ani towarem na wolnym rynku. Solidaryzm społeczny przypomina, że pomiędzy tymi skrajnościami jest jeszcze miejsce na człowieka, jego godność i wspólnotę. To jest właśnie ten kierunek, który powinniśmy odzyskać.Bo solidaryzm to nie tylko doktryna gospodarcza – to duch odpowiedzialności. To pamięć o tym, że Polska rodziła się z więzi, nie z egoizmu. To przekonanie, że wolność bez dobra wspólnego jest tylko pustym słowem.

Kornel Morawiecki rozumiał to doskonale – wiedział, że naród nie przetrwa, jeśli jego członkowie będą walczyć wyłącznie o siebie.

Dlatego dziś, gdy tyle mówi się o równości, o rynku, o wolności – warto przypomnieć, że solidaryzm społeczny to polska droga środka. Nie ślepy kapitalizm, nie odgórny socjalizm, nie ideologiczny liberalizm. To wiara w człowieka i wspólnotę, w uczciwość i wzajemny szacunek.

Bo bez solidarności nie ma narodu, a bez narodu – nie ma wolności.