Francuzi znów próbują nas wykolegować. Tym razem chcą przejąć aferę Collegium Humanum i rozpowiadać po świecie, że to oni, a nie my, mieli „mundialową” aferę edukacyjną.
Premier Francji, Sébastien Le Corneau, którego Macron mianował tydzień temu po rezygnacji Bayrou, zdążył już wywołać sporo kontrowersji. Facet ma doświadczenie w polityce, ale wokół jego wykształcenia zrobiło się gorąco. Twierdził, że ma magisterkę z prawa, a okazało się, że nie dokończył studiów.
Francuzi zawsze robią wszystko z rozmachem. I to od wieków. Zawsze można im czegoś zazdrościć. Jedni zazdrościli paryskiej wieży Eiffla, więc w Warszawie próbowano wybudować dwie, na dodatek srebrne. Może się to jeszcze skończyć zarzutami i więzieniem.
Zazdrościliśmy im Sorbony i dostaliśmy swoją uczelnię vis-à-vis Politechniki Warszawskiej — znaną z najniższego poziomu i matury „za 30/50 proc. obecności na zajęciach”.
Francuzi mieli też kiedyś najsłynniejszy ekskluzywny burdel na świecie — Moulin Rouge w Montmartre pod Paryżem. Pracownice kabaretu, zwane „Niegrzecznymi dziewczynami”, podnosiły nogi i prezentowały pantalony. Obsługiwały po 20, a niektóre nawet po 40 klientów w nocy! Tak narodziła się legenda lokalnej ulicy czerwonych latarni.
My również mieliśmy, a właściwie nadal mamy, swój burdel. I wcale nie z mniejszą renomą na świecie niż słynny Moulin Rouge. Za to z pewnością z większym rozmachem niż Francuzi. Nie w jakiejś podparyskiej wiosce, lecz w Dubaju — luksusowym, ociekającym złotem kraju, w którym przepych miesza się z biedą. Trafiają tam nie tylko najlepsi specjaliści z różnych dziedzin, ale też najwięksi światowi hochsztaplerze i kombinatorzy. Nic więc dziwnego, że pojawiły się tam również dziewczyny.
„Dziewczyny z Dubaju” nie były żadnymi kabarecistkami. To były dziennikarki, prezenterki, modelki, aktorki, businesswoman, piosenkarki, a nawet dzieci gwiazd. Nie wiem, czy podnosiły nogi, ale na pewno nie przyjmowały 20 ani 40 „darczyńców”. Wystarczał jeden — za to dużo zamożniejszy. A klientelę znajdowały nie tylko w Dubaju, lecz także w Hiszpanii, Grecji, Włoszech, Francji, na Majorce, w Wielkiej Brytanii, Tajlandii czy nawet w Białymstoku. Bywały u brata króla Maroka czy u Muammara, a potem jego syna Saifa Kadafiego w Libii. Nie ma wątpliwości: w tej branży nasze dziewczyny „rozłożyły Żabojadów na łopatki”.
Francuzi wielokrotnie zachwycali świat arcydziełami architektury, sztuki i kultury. To prawdziwa skarbnica — dawne pałace królewskie przekształcone w jedne z najstarszych i największych muzeów sztuki, ze zbiorami od starożytności po malarstwo nowożytne.
My mamy swoją dumę — monumentalną „Świątynię Opatrzności Bożej”, która zachwyca gabarytami i jest prawdziwą… skarbonką Kościoła Polskiego. Na dodatek „złota, a skromna”.
Wystarczyłoby wspomnieć język francuski, aby dodać kompleksów. Był kiedyś wizytówką świata, językiem dyplomacji, kończył wojny, należał do elit i salonów. Do dziś Francuzi traktują go jak dobro narodowe, choć czasy jego dyplomatycznej świetności dawno minęły.
I tu dochodzimy do absurdu. „Dziewczyny z Dubaju” skutecznie podważyły status francuskiego jako języka dyplomacji. Nie udowodniły, że języki są zbędne, ale pokazały, że można rozwiązywać konflikty i interesy na całym świecie bez znajomości francuskiego, angielskiego czy hiszpańskiego. Wystarczy przejrzeć bilety lotnicze zarekwirowane przez policję — żadnemu polskiemu parlamentarzyście nie udało się przejechać nawet 30% kilometrówki „DzD”. Nawet Ryszard Czarnecki przy nich wypada jak amator.
To także dowód, że nawet bez języków można nie tylko się dogadać, ale też zarobić — czasem w królewskich pałacach, czasem na książęcych jachtach. Choć bywało też mniej luksusowo: musiały „rozładowywać konflikty” w wojskowych obozach Kadafiego, gdzie zamiast pachnących dyplomatów czekali spoceni kadeci.
A dziś znów Francja nam uciekła. Znów pobili rekord. Znowu są pierwsi, choć mogliśmy jeszcze długo trzymać „złoto”. Przegraliśmy dogrywkę i karne w wyścigu o polityczne machlojki z wykształceniem.
Polskę reprezentuje rekordowa drużyna — politycy wszystkich partii — ale możemy nie zapisać się w historii, choć wydaliśmy na „eliminacje” najwięcej. Niektórzy nie trenowali. Podobno wysługiwali się podwładnymi lub kolegami. To ci dwaj najważniejsi gracze z „dyplomowymi przejściami”. Selekcjoner z Katowic wciąż trzyma ich na ławce. Myślałem, że zostawił ich na „ostatni strzał” po wyborach prezydenckich, ale nie. Jednego zmusił do zejścia z boiska, choć formalnie powołania jeszcze nie dostał.
Zostaje nam więc ostatnia nadzieja — najwyższy rangą urzędnik państwowy. Wdarł się przebojem do polityki i tak samo chciał zdobyć „papiery” na ten mecz. W zeszłym roku wyszło jednak, że zawodnik nr 2 ma „dyplomowe przejścia”. On twierdzi, że to kłamstwa służb antydopingowych. Wygląda to jednak na desperacką samoobronę. Kapitan boi się straty władzy, więc go nie zdejmuje.
Tymczasem pojawił się nowy wątek. Nasz zawodnik nr 2 przyznał, że zaaplikował na stanowisko w ONZ, płatne 90 tys. miesięcznie. Znajomy kierownika twierdzi, że to jego pomysł na ratunek dla drużyny i zachowanie władzy do końca kadencji.
Nieoficjalnie mówi się, że numer 2 dostał propozycję nie do odrzucenia: nie zagra już w polskiej polityce, ale uniknie zarzutów i podreperuje budżet.
Cały mecz rozbija się o to, że selekcjoner wciąż nie wiadomo na co czeka. Najpierw wszystkim wydawało się, że zdejmie marszałka po wyborach prezydenckich, a teraz sukces francuskiego premiera wybucha nam przed oczami. Czy zdążymy jeszcze odwrócić wynik? Czy uda się w tej aferze utrzymać dyplom zwycięstwa — albo chociaż dyplom zwycięzcy?
#CollegiumHumanum #Francja #Dubaj #DziewczynyzDubaju #Polityka #Dyplomacja #Satyra #Felieton #MeczPolityczny #DyplomZwycięstwa
Zostaw komentarz