W normalnym kraju, gdy prezydent zjawia się na stadionie(mecz Polska-Holandia na stadionie Narodowym), kamera stadionowa — choćby na moment — pokazuje głowę państwa. To nie jest kwestia sympatii, polityki czy światopoglądu. To elementarny standard cywilizacyjny, symbol ciągłości kraju, prosty sygnał: państwo jest obecne. Tak działa telewizja w USA, we Francji, w Niemczech, nawet tam, gdzie prezydent na co dzień jest ostro krytykowany.
Ale nie w Polsce.
Nie w tej telewizji „w likwidacji”, gdzie wciąż siedzą te same komusze, zacięte koterie, które bardziej niż na rzetelności zależy na tym, by pluć w stronę każdego, kto nie należy do ich plemienia. Prezydent Karol Nawrocki w swoim kraju, wśród swoich obywateli. A oni? Udawali, że go nie ma. Ani sekundy. Ani jednego kadru. Jakby siedział tam człowiek-widmo, którego trzeba wymazać z obrazu.
Tak się nie robi w żadnej normalnej demokracji.
To poziom mediów plemiennych z państw, gdzie nienawiść jest ważniejsza niż szacunek do własnego państwa. I tu nie chodzi nawet o samego Nawrockiego — chodzi o urząd, o symbolikę. O Polskę. Oni jednak wolą amputować rzeczywistość, jeśli tylko mogą przyłożyć łopatą w głowę politycznego przeciwnika.
I to jest ich prymitywna miara.
Nie profesjonalizm, nie odwaga — tylko nędzne, małe ego.
Bo to nie był przypadek. To nie było „ktoś nie zauważył”. To była decyzja. Delikatna, polityczna zemsta ludzi, którzy nie potrafią funkcjonować w świecie, w którym nie mają monopolu na obraz. Jak takie zapchlone kundle, które jak już nie mogą ugryźć, to przynajmniej chcą komuś nasikać do buta, żeby jeszcze zaznaczyć swoją obecność.
A gdyby to był ich prezydent?
Pokazaliby go piętnaście razy, rozgrzaliby wóz transmisyjny do czerwoności, zrobiliby trzy analizy w studiu i jeszcze puścili komentarz jakiegoś samozwańczego „autorytetu moralnego”.
Ale jeśli nie jest ich?
To dla nich nie istnieje.
I w tym właśnie kryje się bolszewicka mentalność, o której w tym kraju wciąż za mało się mówi.
Bo bolszewicka mentalność polega dokładnie na tym: albo jesteś nasz, albo cię nie ma w ogóle. Bolszewik nie umie zaakceptować pluralizmu. Dla bolszewika nie istnieje ktoś, kto myśli inaczej — istnieje tylko wróg, którego trzeba unieważnić, wymazać, usunąć z kadru.
Bolszewik nie dyskutuje — bolszewik wycina.
Bolszewik nie szuka prawdy — bolszewik kontroluje.
Bolszewik nie służy państwu — służy sekcie.
To człowiek, który jeśli traci władzę, to uważa państwo za „nielegalne”. A prezydenta — za „nieprawdziwego”. To jest właśnie logika: jeżeli nie nasz, to nie istnieje.
Dlatego nie pokazali prezydenta Nawrockiego. W ich małych głowach nie ma miejsca na to, by szanować urząd, który nie należy do nich. A że jest to urząd głowy państwa? To tylko dowód na to, że ich mentalność zatrzymała się na poziomie piwnicy PRL-u, w tym starym odruchu: nie pokażemy — zniknie.
I tu dochodzimy do sedna:
bolszewicka mentalność nie polega na brutalności. Ona polega na amputowaniu rzeczywistości tak, żeby pasowała do ich ciasnego światka.
To właśnie zobaczyliśmy na tym meczu: nie media publiczne, nie standardy europejskie, nie profesjonalizm. Tylko żywcem odgrzebane odruchy ludzi, którzy nigdy nie wyszli z tamtego świata, gdzie jednym kliknięciem decydowano, kto jest pokazany, a kto jest gumką wymazany z historii.
Ale najbardziej żałosne jest to, że oni naprawdę wierzą, iż jak nie pokażą prezydenta, to prezydent zniknie. Jak dzieci, które zakrywają oczy i myślą, że świat znika. Problem w tym, że to nie są dzieci. To dorośli ludzie, którzy za publiczne pieniądze odstawiają teatr obrażonych.
A efekt?
Paradoksalny.
Im bardziej próbują go zmazać, tym bardziej ludzie widzą, jak nienormalne jest ich zachowanie.
A prezydent Karol Nawrocki?
Był.
Siedział.
Kibicował.
Był z Polakami. I nie potrzebował do tego telewizji, która sama już powoli przechodzi do historii jako ostatni relikt mentalności, którą Polska powinna dawno temu zostawić za sobą.
Każda epoka kończy się tak, na co zasłużyła.
A ta — kończy się w hańbie własnych standardów.
Zostaw komentarz