Nie dobija się leżącego, ale to już koniec kariery Hołowni. Przynajmniej w kraju.

Hołownia zabłysnął na firmamencie krajowej polityki jak meteor.
Jego lot był, choć na początku jasny, krótki.
A to za sprawą, głownie, jego samego.
Błędów, które popełnił i sprzeczności tkwiących w nim samym.

Wymienię dwa-moim zdaniem- najważniejsze.

Błąd pierwszy.

Kandydowanie w wyborach prezydenckich choć sondaże, wyraźnie pokazywały, że wynik będzie o dużo gorszy od poprzedniego.
Trzynastu procent, które umożliwiły mu stworzenie partii, niezły wynik w wyborach parlamentarnych i funkcję marszałka sejmu.

To był ten o jeden most za daleko.

Błąd drugi.

Dziwne konszachty z Jarosławem Kaczyńskim i Nawrockim.
Za plecami pozostałych liderów koalicji.

To spowodowało, że stracił wiarygodność i resztki zaufania Tuska, Kosiniaka i Czarzastego.
A w swojej partii spowodował niezły bajzel.
Bo nikt nie widział o co mu chodzi.

Do tego doszły oskarżenia Tuska o to, że namawiał go do „zamachu stanu”.
Potem się tłumaczył, że to było wyrażenie „publicystyczne”.

Takich rzeczy w polityce się nie wybacza i można było się spodziewać, że Tusk z Czarzastym będą go grillować, co obserwowaliśmy przez ostatnie miesiące.

No i te sprzeczności w jego charakterze.

Chciał być twardy wobec Tuska w słowach i decyzjach, a obrywał po palcach od niego jak mały dzieciak podkradający słodycze z szuflady.

Kokietował Nawrockiego, za co znów obrywał bęcki od koalicjantów, bo szacunek do Urzędu Prezydenta to jedno, a włażenie w tyłek bez wazeliny, to drugie.

Konkludując, pogubił się w swych planach, ambicjach oraz własnej karierze politycznej.

Za brak realizmu i rozbuchane ego, zapłacił odejściem w polityczny niebyt bo funkcja wicemarszałka, bez armii, to wyłącznie cukierek na osłodę by nie został szeregowym posłem.

Nie dziwi więc, że wszyscy od prawa do lewa popierają jego kandydaturę na Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców.

Za granicą, już nikomu nie zaszkodzi choć szanse ma, niewielkie.