Wprawdzie na starość trochę, jak to się mówi potocznie – spierniczałem, ale w sumie, to jednak trafna była , wykonana przez oficera Służby Bezpieczeństwa moja charakterystyka „ Wodyński na ogół spokojny, sympatyczny, na niskim stosunkowo poziomie intelektualnym”.
O tym wczoraj pomyślałem przy okazji pisania tekstu do prezentacji wspomnień sprzed 45 lat na konferencję Oddz. NSZZ”Solidarność” w Głubczycach, bo wtedy mnie olśniło, iż te naturalne moje przymioty, zaoszczędziły mi wiele dramatycznych doświadczeń Stanu Wojennego wprowadzonego 13 grudnia 1981 r. Komuna mnie nie zamknęła, nie wystawiła na ciężką próbę, mimo że do internowania zostałem przez pułkownika MO Urantówkę wyznaczony. Z domu w środku nocy zabrano, poza moim przyjacielem, który – pisząc szczerze na taką izolację, ze względu na aktywność w pełni zasługiwał niejakiego Andrzeja K. Gościa , niczym w zasadzie spośród innych działaczy się niewyróżniającego. Zamknęli i zaraz po skaperowaniu go do współpracy wypuścili. Przez trzy kolejne lata figurował u nich w inwentarzu TW, potem on ze wsi B. się wyprowadził i dalszego donoszenia kategorycznie odmówił.
Pewnie jakoś swoją postawę przed samym sobą usprawiedliwił, bo 9 lat później, zamiast cicho siedzieć -zaczął aspirować do władzy. Nawet został burmistrzem miasteczka W. Wtedy zaczęły się przebąkiwania o niechlubnej jego w końcu przeszłości. Pewnie to przyczyniło się do jego śmierci. W sumie tragiczna postać… i wczoraj mnie olśniło dlaczego? Bo nie był sympatyczny ! Był, jako człowiek wykształcony , miał nawet doktorat – rzeczowy. Oschły , trzymający na dystans i jako przełożony, od osób mu podległych wymagający. A tak się złożyło, że do rozpracowywania środowiska wrogów ustroju w szpitalu psychiatrycznym Esbecja skierowała między innymi TW Mariana K. o pseudonimie operacyjnym „Geminus”, który był zaawansowanym ( przy tym zupełnie sympatycznym) alkoholikiem) i na nieszczęście dla Andrzeja K. jego bezpośrednim podwładnym. Tenże „Geminus” intensywnie odwiedzał moją pracownię, trochę wtedy rzeżmy, sobie pożartowali, poklepywaliśmy się po plecach, jako dwaj wybrankowie Muz, on Melpomeny, bo grał praktycznie na wszystkich instrumentach, ja Terpsychory od plastyki. I to wszystko. Swojego szefa jednak, który od Geminusa trochę wymagał i kontrolował — dobrze on w raportach obsmarował, tak że, jak przyszło, co do czego doktora Andrzeja K. przyskrzynili. O czym można się dowiedzieć z fundamentalnego dzieła Z. Bereszyńskiego Rewolucja Solidarnościowa na Śląsku Opolskim. tom 2
Zostaw komentarz