Gdybyśmy mieli obawę, że do podanej nam szklanki ktoś dolał truciznę, czy napilibyśmy się z niej wody? Chyba nie, nawet jeśli prawdopodobieństwo zatrucia napoju byłoby niewielkie. Podobnie, nie wzięlibyśmy cukierka z patery, wiedząc, że jeden z nich jest trujący, nawet gdyby to był jeden z tysiąca. Nikt przecież nie ryzykuje własnego zdrowia czy życia. A czy ktoś chory terminalnie na nowotwór skorzystałby z leku, który może mu pomóc, nawet gdy jego potwierdzona skuteczność jest niewielka? Zapewne tak, ratując swoje życie chwytamy się każdej szansy. W jednym i drugim przypadku nie kierujemy się prawdopodobieństwem, nawet gdy ono jest bardzo, bardzo małe nie bierzemy tego pod uwagę, tylko ratujemy zdrowie i życie. Własne. Pewnie także i najbliższych. Nie przeliczamy na procenty prawdopodobieństwa, tylko dajemy sobie i najbliższym szansę na przeżycie. Nawet minimalną szansę.
Czy ta sama zasada nie powinna odnosić się do wspólnoty? Powinna, ale gdy wymaga odrobiny wyrzeczenia, wielu zaczyna kalkulować, przyglądać się liczbom określającym prawdopodobieństwo, żywiąc nadzieję, ba, mając przekonanie, że niebezpieczeństwo nie będzie ich dotyczyło, że to, co złe, przytrafia się zawsze komuś innemu, nie nam.
Jaki to paradoks całkowicie odmiennego podejścia do prawdopodobieństwa! Nie dostrzegamy, że jest nieduże, gdy sytuacja bezpośrednio nas dotyczy, zmieniamy nagle zdanie, gdy odnosi się do nas wszystkich.
Gdy wprowadzano po raz pierwszy ograniczenia związane z epidemią COVID-19, a było to 13 marca br., łączna liczba zarażonych w Polsce wynosiła zaledwie 68 osób, a przyrosty – kilkanaście przypadków dziennie. Ale wtedy powszechny był strach, wszyscy mieli przed oczami obrazy z Włoch i Hiszpanii, nikt nie liczył prawdopodobieństwa zarażenia, ani nie pytał „czy widziałeś osobę chorą na COVID-19?”. Ludzie pilnowali dystansu między sobą i często sami, bez odgórnego nakazu, nosili maseczki. Ulice były dosłownie wyludnione.
W międzyczasie nie tylko przybyło osób zarażonych, ich liczbę zaczęliśmy liczyć już nie w dziesiątkach, ale w dziesiątkach tysięcy, a liczba zgonów wzrosła do prawie tysiąca i dodatkowo pojawiło się w przestrzeni publicznej sporo relacji chorych na COVID-19, którzy opowiadali, jaka straszna to jest choroba. Już wiadomo, że zabija nie tylko osoby stare i chore na inne schorzenia, ale także młode, zdrowe i w pełni sił. Często zostawia trwałe ślady w postaci uszkodzeń narządów, najczęściej płuc. Młodzi najczęściej chorują bezobjawowo, ale jak pojawiają się u nich charakterystyczne symptomy COVID-19, to bywa, że choroba ma przebieg gwałtowny i bardzo ciężki, często kończący się zgonem. To jest trochę trochę tak, jak z zawałem serca – rzadko zapadają nań młodzi, ale jeżeli już trzydziesto- czy czterdziestoparoletni człowiek dostaje zawału, to często umiera zanim przyjedzie do niego pogotowie.
Ludzie, zwłaszcza młodzi, zmęczyli się ograniczeniami, chcą korzystać z ruchu na świeżym powietrzu i… zaczęli liczyć prawdopodobieństwo zarażenia, a w konsekwencji negować istnienie epidemii. Koronanegacjonistów przybywa z dnia na dzień, stają się coraz bardziej agresywni, nie tylko w przestrzeni wirtualnej, ale także w realu. Pojawiły się wśród nich opinie, że nakaz noszenia maseczek, to nic innego jak tylko tresura obywateli w posłuszeństwie. Obowiązkowa u nich nazwa maseczek to „szmata na twarz”, albo „kaganiec”. Na pytanie, w jakim celu rząd miałby w ten sposób tresować społeczeństwo, nigdy nie dostałam odpowiedzi, ale obelgi owszem, padały jedna za drugą. Przypomina mi to reakcje dziecka w podstawówce, które – mając kłopoty z matematyką – mówi, że nauczycielka znęca się nad dziećmi, każąc im liczyć te znienawidzone procenty.
Stare przysłowie mówiące: „Czego Jaś się nie nauczył, tego Jan nie będzie umiał” w odniesieniu do procentów jest wyjątkowo trafne, jest to bowiem pięta Achillesowa nie tylko wielu uczniów, ale i dorosłych. Nie rozumiejąc, są podatni na każdą manipulację. Dlatego tak łatwo, żonglując liczbami, przekonać ich do każdej tezy, bo większość z nich po prostu nie potrafi wyobrażać sobie wielkości wyrażanych w procentach, a przede wszystkim wyciągać z nich wniosków. Autorytetami stają się znajomi z Facebooka lub Twittera, którzy przekonują, że COVID-19 to mistyfikacja. To, jak na diagramie poniżej, najwyższy rangą autorytet.
Stwierdzenie „Nie znam nikogo, kto choćby zna kogoś z objawami, czy pozytywnym testem” znajduje poklask i prowadzi do wniosku: „Media i pożyteczni idioci nakręcają paranoję”. Teza, że pandemia to wymysł mediów, rozpowszechnia się szybciej niż koronawirus. Podobnie jak przekonanie, że noszenie maseczek jest szkodliwe dla zdrowia. Przybywa koronanegacjonistów i zaciekłych wrogów noszenia maseczek.
Próba zdezawuowania tego poglądu, choćby kontrprzykładem wskazującym, że chirurdzy, którzy operują kilka godzin dziennie w maseczkach na twarzy, to przecież nie jacyś szczególnie chorowici ludzie i nie ma żadnej choroby zawodowej medyków tej specjalności, najczęściej wywołuje agresję. Zamiast odpowiedzi słyszę, że „mam zajoba”, „sieję defetyzm”, „manipuluję emocjami”. To te najłagodniejsze sformułowania. Czytam także: „Jak się tak strasznie boisz babo, to siedź w domu, a nam daj spokój”.
To oczywiście egoizm w najczystszej postaci, ale nie tylko. Ci egoiści zapominają, że w ten sposób nie tylko uderzają w dobro wspólnoty, ale także i w swoje własne. Bo przecież w interesie nas wszystkich, a więc także i tych zatwardziałych egoistów, jest jak najszybsze zakończenie epidemii. Gdy zrobimy wszystko, żeby siebie nawzajem nie zarażać, szybciej nastąpi spadek liczby zachorowań i będzie możliwe zniesienie kolejnych ograniczeń, a w konsekwencji gospodarka poniesie mniejsze straty. Czesi i Słowacy pokazali, jak to się robi. U nich wcześniej niż u nas wprowadzono obowiązek noszenia maseczek, a że to ludzie zdyscyplinowani, na efekty nie trzeba było długo czekać. Na Słowacji już kolejny dzień bez nowych zachorowań, w Czechach przyrosty wynoszące zaledwie kilka, kilkanaście przypadków dziennie i to zlokalizowanych w dwóch miejscach wśród osób odbywających kwarantannę.
Gdy próbujemy uświadamiać, że nienoszenie maseczek naraża innych na zarażenie, przemawiamy do altruizmu, oczekujemy jakiejś formy wyrzeczenia dla dobra innych. Gdy uzmysławiamy, że lekceważenie noszenia masek to działanie na rzecz przedłużania epidemii, kosztem strat gospodarczych, godzących w dobro wszystkich, przemawiamy do interesu każdego. Każdego z wyjątkiem ludzi niemyślących, takich, którym egoizm odebrał racjonalność.
Pewnie dlatego nie spotkałam koronanegacjonistów i antymaseczkowców wśród ludzi ze ścisłym wykształceniem.
Gdy do wnioskowania na podstawie danych statystycznych zabierają się matematyczni analfabeci, potrafią udowodnić wszystko, co tylko zechcą. Dla nich, jeżeli fakty przemawiają przeciw ich tezom, tym gorzej jest dla faktów. Reagują na to, posługując coraz bardziej wyszukanymi szyderstwami i obelgami.
Imponują mi Czesi i Słowacy. Myślałam, że będę też mogła być dumna z moich Rodaków, ale jak widać wielu z nich nie stać na odrobinę wyrzeczenia dla dobra wspólnego. Zwycięża egoizm i to w narodzie, który potrafił przelewać krew dla Ojczyzny. Teraz dla tej Ojczyzny i jej pomyślności nie chcą nawet założyć maseczki.
TAKI DEKALOG SPACEROWICZA OBOWIĄZUJE WE WROCŁAWIU, JEST DOSTĘPNY W PARKACH I NA BULWARACH; OBY TYLKO BYŁ PRZESTRZEGANY
Noszenie maseczek w miejscach publicznych powinno być nie tylko zalecane, ale także znacznie bardziej rygorystycznie egzekwowane. Sytuacja, w której prawo jest ostentacyjnie łamane, jest wysoce demoralizująca. Powinni być karani nie tylko ci, którzy maseczek nie noszą albo udają, że to robią, bo nie zasłaniają nosa, ale także i ci, którzy do nienoszenia maseczek nawołują. Wszak to nie tylko nawoływanie do łamania prawa, ale przede wszystkim wzywanie do zachowań, które mogą narazić na szwank zdrowie i życie ludzi.
Autor: Maria WANKE-JERIE
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).
Źródło: blog Twitter Twins, czyli twitterowe bliźniaczki./twittertwins.pl
Fot. wprowadzające: Adobe Stock
Zostaw komentarz