Koło upalnego piątku Mama usadawia się na fotelu, który znajduje się w cieniu na ganku. Coś nie daje jej spokoju. Cała jest przejęta, poczerwieniała, łapie się za głowę…

Martwię się o nią, po dwóch udarach i jednym wylewie takie stany to nie przelewki. Nagle Mama Natalia zaczyna recytować – Na szczytach Tatr, na sinej ich krawędzi… Nie kończy, pyta:
– Zbyszek, ten wiersz, męczy mnie. Kto to napisał?
Boże, jeden poeta w rodzinie chyba wystarczy, a tu jeszcze Mama!
Podstawiam jej komórkę i włączam funkcję mówienia na Googlach. No i jest! Wiersz „Ulewa” Adama Asnyka.
Zaczyna się to tak:
„Na szczytach Tatr, na szczytach Tatr na sinej ich krawędzi króluje w mgłach świszczący wiatr i ciemne chmury pędzi”.
Przyciskam Mamę o co tu biega, no i dowiaduje się. Na początku lat 50 – tych, kiedy mnie na świecie jeszcze nie było, Mama wraz z gronem znajomych często gościła w Zakopanem. Ten wiersz zaczęła recytować podczas wspinaczki na Nosal. Ona zaczęła, a przewodnik, który prowadził jej wycieczkę dokończył.
Już teraz wiem po kim mam geny poetyckie. I jeszcze jedno. Wiersz ten powstał w roku 1879. W sto lat później urodził się mój Syn Maciej, który z Wnukiem Antosiem zaliczył już Koronę Gór Polskich.
Niedaleko padają jabłka od jabłoni…
Zbigniew Zew Wieczorek 
Zostaw komentarz