Wreszcie się doczekaliśmy ataku na Polskę. Stado dronów wleciało do Polski, no i niby nic więcej się nie stało, ale nasze państwo miało okazję wykazać się niebywałą sprawnością. Niektóre drony, nie wiadomo jakie, ale wiadomo, że rosyjskie, zostały zestrzelone rakietami przez F-35. Tekturowy dron wart kilka złotych, zestrzelony przez rakietę wartą miliony, ale kto bogatemu zabroni?
Ja właściwie nie wiem, co się stało. To znaczy wiem, że rosyjskie, że atak, to prawie casus belli, czyli pretekst do silnego antyrosyjskiego wzmożenia. Dziwne jest tylko to, że władze się wzmogły, a ludzie pozostali spokojni. Zazwyczaj jest odwrotnie: ludzie wpadają w panikę, a władze starają się uspokoić sytuację. U nas jest dokładnie odwrotnie – władze panikują, a ludzie uspokajają.
Myślę, że po prostu media przedobrzyły tym nieustającym podgrzewaniem atmosfery wojennej – aż tak bardzo, że ludzie zaczynają wątpić. Bo na przykład ja posunąłem się jeszcze dalej, gdyż straciłem zaufanie nawet do faktów, a nie tylko do komentarzy i eksperckich analiz. Jak Boga kocham, to jest prawdziwa tragedia, gdyż przecież my nie mamy żadnej innej wiedzy o świecie poza faktami medialnymi. Jeżeli więc ktoś, tak jak ja, przestaje wierzyć, to zmienia się w kompletnego ślepca. Oczywiście można wyczuć świat innymi zmysłami, które ulegają wtedy wyostrzeniu, ale to jednak nie to samo. Ten straszny fakt uświadomiłem sobie, gdy dotarła do mnie informacja o ataku dronów na Polskę.
Przyłapałem się na tym, że odczuwałem głębokie przekonanie, iż fakty znają wyłącznie ci, którzy byli na miejscu i widzieli na własne oczy. A wszyscy inni dyskutują tylko o jakichś medialnych obrazach. I nawet jeżeli mówią odwrotnie niż mainstreamowi komentatorzy, to wciąż mówią i myślą w zakresie medialnej rzeczywistości. Tak jakby żyli w zamkniętym rezerwacie, w którym media preparują im całą rzeczywistość, podsuwając nawet argumenty, aby mogli się buntować przeciwko mediom.
„No chłopie” – pomyślałem wówczas sobie – „tu już jednak trochę przesadzasz, bo to jest chyba jakiś nowy rodzaj teorii spiskowej”. Bo normalna, zrównoważona teoria spiskowa opiera się jednak na jakichś faktach, inaczej rozumianych i interpretowanych, ale jednak. A ty widzisz tylko ciemność, gdyż zaczynasz wierzyć, że nawet teorie spiskowe o manipulowaniu światem przez media są kreowane przez spisek medialny.
I akurat wtedy, po uświadomieniu sobie tego przerażającego stanu mojego umysłu, zobaczyłem nad Łodzią rosyjskiego drona. Odetchnąłem z ulgą, gdyż wreszcie to był jakiś fakt niemedialny, który zobaczyłem na własne oczy. Otóż dron wyglądał jak biały balon w kształcie dawnego zeppelina i dla niepoznaki miał napisane na boku czerwonymi literami „Bank Pekao SA”. Było jednak oczywiste, że to ruski dron – bo niby jaki?
Byłem pewny, że gdyby ministra Kosiniaka-Kamysza obudzić w środku nocy, to jeszcze przed zdjęciem szlafmycy, bez wahania potwierdziłby, że to ruski atak, ale nasze wojsko kontroluje sytuację, a polski rząd prowadzi w tej sprawie konsultacje z sojusznikami. Wyobrażacie sobie Kosiniaka-Kamysza w szlafmycy? Gdy sobie to wyobrazisz, trudno się od tego uwolnić.
Gdy wreszcie uwolniłem się od myśli o naszym ministrze obrony narodowej, zacząłem się zastanawiać, dlaczego tego ruskiego zeppelina nie zestrzeliły nasze F-35. Pewnie dowództwo wszystkich rodzajów wojsk wszystkich sojuszniczych armii obawiało się, że mogą nie trafić. A ruskie drony zbierają na pewno nad Łodzią informacje wywiadowcze o stanie naszej armii i takie pudło F-35 mogłoby im zdradzić największą wojskową tajemnicę.
Wtedy uznałem, że ja sam się zatrzymam i strącę tego drona patykiem. Ale nie chciałem ujawnić wrogowi tajemnicy, jak bardzo całe nasze społeczeństwo jest zwarte i gotowe na wojnę z Rosją. Nie dałem się sprowokować i spokojnie pojechałem dalej, obserwowany przez ruskiego drona.
I właśnie wtedy w radiu podano informację, że Trump skomentował informacje o dronach nad Polską, wpisując w mediach społecznościowych „Here we go!” – no i zaczęło się bicie piany, co to znaczy. W pierwszej chwili, pod wpływem radiowych komentarzy, schowałem głębiej głowę między ramiona w przekonaniu, że zaraz nadleci amerykańska rakieta balistyczna i strąci tego drona w kształcie zeppelina. Gdy jednak rakiety nie nadleciały, uświadomiłem sobie, że Trump chciał powiedzieć, że oto zaczyna się spektakl prowokacji, których celem jest storpedowanie jego działań zmierzających do zakończenia wojny na Ukrainie. Bo bez wątpienia są siły, które nie chcą, aby ta wojna się zakończyła. Nie wiem dlaczego.
Dla mnie jest oczywiste, że przedłużanie się wojny tuż obok nie jest w interesie Polski, ani nie jest też w interesie Ukrainy, ani nawet Rosji. Myślałem, że jest w interesie Stanów Zjednoczonych, zapewne obecna ekipa rządząca Ameryką nie jest zainteresowana przedłużaniem tej wojny. Więc kto może chcieć przedłużania tej wojny w nieskończoność? Poza oczywiście kompleksem przemysłowo-zbrojeniowym.
I wtedy pomyślałem sobie: media. Przypomniałem sobie reakcję wszystkich mediów na wojnę, niezależnie niemal od opcji politycznej, i wyszło mi z tego, że od początku wojny światowe media zgodnie podtrzymują entuzjazm wojenny. Załóżmy więc teoretycznie, że Trump chce pokoju, Putin chce pokoju i Chiny chcą pokoju, ale media chcą wojny. Tak jakby media same w sobie stały się czwartym imperium, które buduje swoją potęgę, napuszczając pozostałe mocarstwa na siebie. Pojawia się wówczas pytanie: czy taką wojnę – media kontra wszyscy inni – może wygrać ktoś poza mediami?
Zostaw komentarz